TATTTOOFEST: NR 10/2008: Piotr Wojciechowski

Tatuuje ponad 12 lat, wydaje pismo od przeszło siedmiu lat. Od pięciu lat kolekcjonuje wszystko, ma związek z tatuażem. Prowadzi firmę w Polsce, pracuje w Stanach Zjednoczonych w Inustrial Art., jeździ po świecie. Piotr Wojciechowski ma 32 lata (obecnie 46 lat). Pochodzi z górniczego miasta Jastrzębie Zdrój. Jest absolwentem studiów cieszyńskiego Instytutu Sztuki. Tatuowania uczył się w Shadow Skin Graphic w Wodzisławiu Śląskim i Art. Linice w Rybniku. W 1999 roku otworzył własne studio w Zabrzu. Po perturbacjach z lokalem D3XS znajduje się teraz w Gliwicach. Tam też mieści się siedziba magazyny „Tatuaż – Ciało i Sztuka” i wydawnictwo Kontrowers.

- Twoja pasja to tatuaż. Tatuujesz, wydajesz gazetę, kolekcjonujesz przedmioty związane z tatuażem, prowadzisz własne studio tatuażu. Która z tych rzeczy jest dla ciebie najważniejsza?

Piotr Wojciechowski: Wszystkie aspekty zjawiska tatuowania są dla mnie jednakowo ważne, choć mają swą chronologię i jedno jak gdyby wynika z drugiego. Tatuuję ponad 12 lat, wydaję pismo ponad 7 lat, kolekcjonuję od około 5 lat. Ten ostatni aspekt, jako najświeższy, sprawia mi najwięcej frajdy. Może dlatego, że o ile tatuowanie i prowadzenie wydawnictwa kręci się wokół robienia pieniędzy (jak by nie było), to przy kolekcjonowaniu kasa płynie jak woda. Moje wielopłaszczyznowe zainteresowanie tatuażem bierze się z chęci zgłębienia zjawiska do maksimum.

TATTTOOFEST: NR 10/2008

- W swoim tatuowaniu mieszasz różne style, ale jednocześnie widać, że wzory posiadają indywidualną myśl. Starasz się dopasować je do osoby tatuowanej czy raczej osobę do swojej wizji?

PW: To zależy od sytuacji i klienta. Przez ostatnie lata pracy w Stanach zacząłem jak gdyby od nowa. Pracując u kogoś, ciężko jest na początku promować własne pomysły, zwłaszcza gdy szturmująca klientela nie ma zbytnich wymagań i chce po prostu zrobić sobie jakąś małą pierdołę. Trzeba się tymi klientami jakoś podzielić. Nie męczy mnie to jednak. Wręcz przeciwnie. Kiedy robię coś w stylu, który jakoś mniej mnie interesuje, to z tej przygody staram się wynieść jak najwięcej nauki dla siebie. Skupiam się na stronie technicznej oraz staram się komponować własne plecionki celtyckie, własne tribale, własne old schoole i własne kompozycje orientalne. Daje mi to wiele radochy i jest niesamowitą lekcją techniki. Dzięki temu nie mam problemów z wypełnieniem powierzchni płaską czernią, misternym konturem czy też zrobieniem dobrego portretu. Kiedyś robiłem dużo reali i kręciły mnie jakieś ekspresyjne abstrakcje - i tylko w tym tak - naprawdę chciałem być dobry. Czułem się zajebistym artystą. Ale moje rzemiosło było naprawdę do dupy. Widzę to doskonale, patrząc na moją starą dokumentację tatuaży. Dziś wiem, że bez rzemiosła nie ma dobrej sztuki. Powiem więcej, rzemiosło bez sztuki jest możliwe, natomiast sztuka bez dobrego rzemiosła to intelektualne cwaniactwo.

- Jesteś przedstawicielem polskiej szkoły tatuażu. Kto z Polaków związanych z kulturą bądź sztuką inspiruje cię lub inspirował?

PW: Zrobiłem w życiu wiele reprodukcji oraz kopii, lecz nigdy nie starałem się wykorzystywać czyichś idei we własnej twórczości. Do momentu, gdy nie wniknąłem głębiej w postać Stanisława Szukalskiego, polskiego rzeźbiarza, który spędził większą część swojego życia na emigracji w Ameryce. To echa poglądów Szukalskiego na sztukę słychać w moich odpowiedziach na dwa wcześniejsze pytania. Rysując, malując czy tatuując, chcę sięgać do skarbca kultury, z której się wy-wodzę, podobnie jak Szukalski i wielu innych. Tylko to tak naprawdę gwarantuje mi szczerą: inność i oryginalność we współczesnym świecie, który zdaje się zatracać swoje korzenie. Z drugiej strony ciężko jest być Polakiem i jednocześnie specem od tatuażu japońskiego czy polinezyjskiego. Z kolei nadmierny indywidualizm i ucieczka w stronę wysublimowanych przeżyć artystycznych, w stylu „co artysta chciał powiedzieć”, wraz z wiekiem wydaje mi się coraz mniej wartościowa i funkcjonalna.

- A inspirujesz się w tatuażu innymi tatuatorami? Czy starasz się tego unikać? Wywarł ktoś ostatnio na tobie wyjątkowe wrażenie?

PW: Innymi tatuatorami staram się nie inspirować, choć robię dużo reprodukcji. Traktuję je jako osobną kategorię, gdyż nie lubię zmieniać czy przerabiać czyichś wzorów. To dla  mnie dowód na brak inwencji. Generalnie, naśladownictwo męczy mnie strasznie, nie mogę wytrzymać np. hernandezowania w tatuażu, gdyż szkodzi to samej sztuce, jaką uprawia Hernandez. W ten sposób na wskroś oryginalne walory stylu Roberta są spłycane i popularyzowane do maksimum. Największe wrażenie  jakiś czas temu wywarł na mnie Shige z Yellow Blaze. Jak dotąd nikt nie zdołał go przeskoczyć. W jego pracach. Powala mnie zderzenie tradycji Z Nowoczesnym wykorzystaniem koloru-czy światłocienia. To tak, jakby  trójwymiar wdarł się w płaską tradycję japońskiego drzeworytu.

- Jakie masz plany. w tatuowaniu na najbliższe i te dalsze lata? Chcesz to robić, dopóki zdrowie pozwoli?

PW: Oczywiście, że chcę. Pomimo, iż przez ostatnie lata wiele spraw dla mnie nabrało innego znaczenia. Zmieniły się referencje, zainteresowania i upodobania. Dziś nie kręci mnie indywidualne podejście do sztuki, szukanie swojej własnej, niepowtarzalnej drogi i własnych, od niczego niezależnych środków wyrazu. Interesują mnie raczej działania artystyczne wynikające z tradycji i historii danego obszaru kulturowego. Najprościej można na by było powiedzieć, że interesuje mnie folk art, czyli szeroko pojęta sztuka ludowa. Fascynujące są różnice pomiędzy odrębnymi kulturami, wynikające z odmiennych źródeł i korzeni etnicznych. Niepowtarzalność oryginalnych wytworów artystycznych, charakterystycznych dla danej szerokości geograficznej, ich inność i odrębność oraz jednoczesna uniwersalność pewnych odniesień oraz symboli, tożsama właściwie dla wszystkich kultur (np. uniwersalność symboli swastyki czy spirali), daje mi największego kopa w ostatnich latach. Po-przez takie podejście chcę w tatuażu zacząć promować naszą rodzimą tradycję i kulturę, chcę sięgać do naszej słowiańskiej tradycji i naszych regionalnych rozwiązań plastycznych. Można to robić poprzez czerpanie natchnienia z folkloru, ze sztuki ludowej, szukając inspiracji w podaniach, mitach i naszej historii bądź za pomocą przemycania aspektów tradycyjnej sztuki ludowej we współczesnych stylach i kierunkach. Skoro można robić tribale, to chyba można też sięgać po coś takiego jak wycinanki kurpiowskie, nieprawdaż? Aktualnie pracuję nad przygotowaniem portfolia z motywami słowiańskimi i pogański mi, co za granicą jest niezmiernie trudne, w oderwaniu od tych wpływów, które mam zamiar promować.

- „Tatuaż -Ciało i Sztuka” to pierwszy w Europie Wschodniej tego typu periodyk. Ukazuje się regularnie od 2000 r. Skąd zrodził się pomysł i jakie dał owoce?

PW: Pod koniec lat 90-tych przygotowywałem się do dyplomu, którego tytuł brzmiał „Tatuaż w sztuce, sztuka w tatuażu'. Pomyślałem, że skoro itak muszę wnikać w teorię tego zjawiska, to może po drodze warto będzie wydawać i pismo o tej samej tematyce. Gazetę zarejestrowałem w połowie 1999 r., a pierwszy numer wydany został w kwietniu 2000 r. Jeśli chodzi o owoce, to mam nadzieję, że niejeden polski tatuator zawdzięcza coś temu pismu. Wszak przez długie lata było to jedyne polskojęzyczne źródło wiedzy z tego zakresu.

- W ciągu tych kilku lat wypracowałeś sobie rzeszę stałych czytelników. Jednak w ostatnim czasie dało się słyszeć sporo krytyki na temat magazynu. Co powiedziałbyś osobom krytykującym?

PW: Nie da się nigdy zadowolić wszystkich a krytyka to nieodwracalna Część każdej ludzkiej aktywności. O czym tu więcej pisać? Początki były bardzo ciężkie, a ostatnie lata przeprowadzek i ciągłych wyjazdów nie należały do najłatwiejszych, więc wszelkie niedociągnięcia były nie do unik-nięcia z powodów organizacyjnych. Sam wobec siebie jestem bardzo krytyczny. Jak dotąd nie usłyszałem jeszcze takiej krytyki wobec mojego pisma, która równałaby się z moją własną.

- W zeszłym roku, za pomocą wydawnictwa Kontrowers, którego również jesteś właścicielem, udało ci się wydać wznowienie książki Andrzeja Jelskiego „Tatuaż”. Jesteś zadowolony ze swojego pierwszego wydawnictwa książkowego?

PW: Ze wznowienia książki pana Jelskiego jestem bardzo zadowolony, zwłaszcza że mogłem zilustrować jej treść eksponatami ze swojej kolekcji. Generalnie stawiam sobie zawsze wysokie poprzeczki i rzadko cieszę się w tak wielkim stopniu ze swoich produkcji. W tym przypadku mi się to udało. Na efekty trzeba jednak jeszcze poczekać. Książka zaczęła się sprzedawać dopiero pod koniec 2007 r.

- Masz w tym roku w planach kolejne książki? Będą to jakieś nowości wydawnicze czy raczej tłumaczenia zachodnich publikacji

PW: Mam kilka pomysłów, ale decyzja jeszcze nie zapadła. Na dzień dzisiejszy mogę zapowiedzieć wydanie naszych stałych rubryk (Piercing i Leksykon) w wersjach  książkowych. Najpierw jednak trzeba skończyć ich publikację w odcinkach na łamach magazynu. Jednak w przyszłości Kontrowers będzie wydawać książki nie tylko związane tematycznie z tatuażem. Chciałbym poprzez to wydawnictwo prezentować kontrowersyjne zjawiska z pogranicza sztuki, publikować kontrowersyjnych autorów i podejmować raczej ciężkie tematy. Sama nazwa to sugeruje.

- Czym jest kolekcja Piotra Wojciechowskiego?

PW: To zbiór wszystkiego, co wiąże się z historią tatuażu na całym Świecie, od prymitywnych narzędzi do tatuowania z różnych szerokości geograficznych, poprzez stare ryciny, wydawnictwa czy publikacje, aż po autorskie flashe zdjęcia czy wizytówki tatuatorów ze wszystkich dziesięcioleci poprzedniego wieku. Tak to w skrócie można opisać, choć zakres artefaktów jest o wiele szerszy. Kolekcja rozwija się systematycznie i z wielką konsekwencją, co czasem zdrowo kosztuje. Żona w przypływach złego humoru oskarża mnie o świadomą ruinę i bankructwo, choć tak naprawdę wspiera mnie gorąco.

- Jaki eksponat zdobyłeś z największym trudem? A może jest! Coś, co uciekło ci sprzed I nosa?

PW: Właściwie w każdym miesiącu coś mi ucieka sprzed nosa” jednak sprawę kilku aspektów związanych z działalnością Gerharda Lilja, szwajcarskiego tatuatora, który wyemigrował na początku XX w. do Australii i tam pracował w cyrku! Ponad trzy lata temu na aukcjach pokazało się kilka rzeczy, które odziedziczyła po jego śmierci rodzina i postanowiła sprzedać. Były to banery cyrkowe, Walizka kompletnie przystosowana do tatuowania podczas podróży wraz z całym osprzętem, ręcznie robione flashe oraz dwa szkicowniki zapełnione wzorami i koncepcjami tatuaży. Jedyną co udało mi się zakupić, to te szkicowniki. Reszta z różnych przyczyn umknęła bezpowrotnie rozsiana po całym świecie.

- Wiem, że – marzysz o otwarciu własnego muzeum tatuażu. Ile dajesz sobie czasu i czzego brakuje do jego realizacji?

PW: Żeby to zrobić, potrzeba mnóstwo pieniędzy. Chodzi o ubezpieczenie kolekcji oraz o odpowiednio duży lokal. Poza tym muszę jeszcze objechać cały świat, zwłaszcza te miejsca, gdzie tatuaż był głęboko zakorzeniony w kulturze i tradycji danego regionu, np. Japonia, Nowa Zelandia, czy Tajlandia. Po uzupełnieniu zbiorów o przykłady ze wszystkich kontynentów można będzie zacząć działać. Myślę, że potrzebuję na to minimum pięć lat.

- Jakbyś miał fundusze i mógł otworzyć galerię ze studiem i muzeum w jednym, to w której części świata byś to uczynił?

PW: Zrobiłbym to najchętniej w Polsce, np. w takim mieście jak Kraków, gdzie artystyczny i turystyczny - klimat gwarantowałby powodzenie dla takiego przedsięwzięcia. Ale na ostateczne decyzje jest jeszcze o wiele za wcześnie.

- Czym jest D3XS Tattoo Orchestra i jak wyobrażasz ją sobie w przyszłości?

PW: D3XS$ Tattoo Orchestra to twór powstały po moim wyjeździe do Stanów. Gdy opuściłem studio, jego dotychczasowa formuła uległa dezaktualizacji. Zmienił się personel gdyż wcześniejsza ekipa pracująca ze mną po moich pierwszych kilkumiesięcznych eskapadach do USA zaczęła zachowywać się niewyraźnie, myśląc własnych, nie związanych ze mną planach. Musiałem postarać się o nowy zespół, który by godnie kontynuował rozpoczętą przeze mnie pracę. Orkiestra to grupa dyrygowana za pośrednictwem internetu i coraz częstszych przyjazdów do kraju. Niebawem zaczniemy jakieś szersze działania: wystawy naszej kilkuosobowej grupy, jakieś okazjonalne imprezki czy wyjazdy na konwencje

- Planujesz powrót na włości? Nie brakuje ci obecności we własnym studio?

PW: Raczej planuję. Pod moją nieobecność business trochę podupada. D3XS Tattoo Orchestra ma również wymiar małej grupy, której klimat jest bardziej artystyczny niż marketingowy. Staram się jak najczęściej bywać w Polsce, bo wtedy jest większa dyscyplina w grupie. Być może doprowadzi to w końcu do sytuacji, że większą część roku będę siedział w kraju. Dotychczas było odwrotnie, czasem nie było mnie tu ponad dwa lata. Rok 2007 jednak spędziłem właściwie w proporcjach pół na pół.

- Tatuuje u ciebie Spider i Anton z Białorusi. Dlaczego akurat ich wybrałeś?

PW: Wybór był podyktowany preferencjami artystycznymi obu tych tatuatorów, który gwarantował szeroki wachlarz usług. Spider to koleś związany z klimatami graffiti , hip-hop, wymiatający niesamowite dziarki z kantem, zdrową krechą i ostrym kolorem. Anton z kolei to student ceramikiz Białorusi, który tatuuje u nas w przerwach między sesjami na swoich studiach. Pracuje więc jak gdyby gościnnie i robi bardzo oryginalne tatuaże, wynikające z klimatów biomechanicznych, choć taka etykieta poważnie spłyca jego możliwości. Obaj są bardzo zdolni i całkowicie odmienni, zarówno pod względem osobowym jak i preferowanych stylów nie mogłem lepiej trafić. Przez Orkiestrę oprócz mojej przewinęło się siedmiu innych dziaraczy i żaden nie zagrzał tam miejsca bądź też nie był zbyt mile widziany.

- Wiele się ostatnio mówi dobrej kondycji polskiego tatuaży. Dlaczego? Co według Ciebie ma na to wpływ?

Przede wszystkim poprawa warunków gospodarczych oraz otwarcie granic. Dzięki tym czynnikom nieskrępowany rozwój wszystkich dziedzin życia społeczno-kulturalnego stał się faktem. Poza tym internet niweluje różnice czasowe w ekspansji nowych prądów kulturalnych, co sprawia, że w tym samym czasie dochodzą do głosu podobne tendencje. Na uwagę zasługują krajowi wymiatacze w stylu Gonza czy Juniora. Bez nich nasza scena byłaby pozbawiona blasku. Teraz aktualnie jest wielu młodych Polaków, robiących zawrotną karierę w Polsce i za granicą, lecz najbardziej imponuje mi Tofi ze Śląska. To koleś który zaczął rysować dopiero jak miał 18 lat, nie zdając sobie wcześniej sprawy, że posiada jakikolwiek talent. Teraz skończył studia plastyczne i robi karierę.

- Jesteś tatuatorem, powiedziałbym, drugiej fali polskiego tatuażu, Il połowy lat 90-tych i początku XXI w. Pierwsza gazeta w Polsce, pierwsze rodzime konwencje, wyjazdy zagraniczne i sukcesy. Jak porównałbyś tamten czas do dni dzisiejszych?

PW: Ekspansja internetu i szybki przepływ informacji za jego pośrednictwem zmienił bardzo wiele. Czas przed 2000 r. był bardzo przykry i trudny dla tatuatora, ponieważ środowisko było mało otwarte a dostęp do technicznych nowinek oraz sprzętu przechodził przez zbyt wielu pośredników, co podnosiło ceny i blokowało rynek. U nas dodatkowo dawał się we znaki koloryt właściwy dla rejonów postkomuny, gdzie wieśniactwo i zacofanie kulturalne nie dotyczyło jedynie wsi zabitych dechami, ale całych regionów czy wielkich aglomeracji. Fakt, że pierwsze studia mogły u nas powstawać oficjalnie dopiero po upadku komunizmu to żenada i tak wielki wstyd, że każda próba gloryfikacji tamtych czasów bądź same twarze ludzi związanych z tamtym systemem uruchamiają we mnie zapał lustracyjny większy od zapędów Macierewicza, Ziobry i braci Kaczyńskich.

- Jako pierwsza w Polsce  osoba zainteresowałeś się wschodnią sceną tatuażu. Co mógłbyś o niej powiedzieć raz, kiedy ją w znacznym stopniu zgłębiłeś?

PW:  Generalnie w krajach byłego Związku Radzieckiego klimat tatuatorski jest bardzo podobny da polskiego,  z tym, że jest jeszcze większy nacisk na tatuaż nowoczesny a nie tradycyjny typu old school czy new school. Gdy te style święciły wcześniej swe triumfy na świecie, to tam ich nie było (znano ta jebana komuna mentalna!) Zalew motywów, naturalistycznych czy realistycznych jest tam piorunująca. Jadąc na konwencje do Kijowa, Moskwy czy Petersburga, człowiek, ogląda maksymalnie wypasione prace, kolorowe czy czarno-białeo niemal hiperrealistycznych zapędach. Robi to duże wrażenie także na zachodzie, gdzie społecznie tatuaż nadal utażsamiany jest ze stylem prostszym, tradycyjnym, tym old schoolówym właśnie. Z tym że tam tradycyjne dziarki kojarzone ze stylem lat 60-tych i muzyki rockabilly wcale nie mają negatywnego wektora ogólnaspocznych skojarzeń, jak W krajach postkomunistycznych. Zdaje sobie sprawę, że brzmi to nieprawdopodobnie, lecz jako tatuator zdarzało mi się pracować w studiach tatuażu w Ameryce, gdzie przez cały rok na okrętkę tatuowało się motywy tradycyjne, gdyż nikt nie pytał o nic Mnego. Studia specjalizujące się we wzorach bardziej skomplikowany mają swoją własną klientelę na która trzeba sobie zapracować, by przyciągnąć ją do siebie. Na wschodzi czy w Polsce wydaje się to niemożliwe.

- Mamy szansę stać się pomostem w tatuażu pomiędzy zachodem i wschodem? Jesteśmy na to gotowi?

PW: W dobie internetu jakiekolwiek różnice szybko się niwelują, a kwestia pomostów może będzie miała wymiar bardziej polityczny, a niekulturowy. Jedyna nadzieja w pielęgnowaniu swoich własnych, rodzimych tradycji oraz w postawieniu na rozwiązania ikonograficzne właściwe dla macierzystych kultur. Powinno to dotyczyć wszystkich aspektów ogólnoludzkiej kultury, w tymi tatuażu. Inaczej czeka nas totalna homogenizacja i zanik jakichkolwiek zróżnicowań.

- Co się mówi o europejskim tatuażu za oceanem?

PW: Ceni się go, ale na obiektywną ocenę stać jedynie tych, którzy wiedzą np. gdzie leży Kanada. Chodzi o to, że USA to kraj bardzo duży, gdzie jest ogromny potencjał, krzyżują się różne kultury, mieszają wpływy, a kultura i technika ma charakter bardzo ekspansyjny w stosunku do reszty świata. W Stanach można na prawdę ugrzęznąć w kanale samowystarczalności, gdyż to właśnie Ameryka nadaje tempa rozwojowego wielu dziedzinom życia. Mieszka bądź pracuje tam tylu wybitnych artystów, że czasem ludzie popadają w klimat narcyzmu i samouwielbienia. Jednakże ludzie głębiej związani z kulturą (nie tylko tatuażu) dostrzegają płytkość i komercyjny charakter, zauważalny nawet w łonie dziedzin artystycznych, czyli tam, gdzie powinno być najbardziej kreatywnie. Wtedy dopiero pojawiają się głosy, że u nas w Europie to jest nie tylko ładniejsza architektura, ale również bardziej natchniony dla sztuki klimat.

- Czy tatuaż w USA staje się coraz bardziej komercyjny, biznesowy czy jednak artystyczny? A może zależy to od stanu lub miasta?

PW: W Stanach — robi się wszystkie możliwe tatuaże .Ze względu na multi kulturowy charakter tego kraju każda opcja znajdzie swoich zwolenników. Sam wybór tatuażu uzależniony jest od wielu czynników, od statusu, pochodzenia społecznego czy nawet od koloru skóry. lm ciemniejsza karnacja, tym prostszy wzór. Są pewne kręgi społeczne czy nawet nacje, które preferują określony typ wzorów, np. Latynosi głównie robią sobie motywy religijne. Są także rejony, np. stany południowe czy Kalifornia, gdzie królują klimaty old schoolowe, pasujące do cieplejszego klimatu, starych limuzyn i muzyki rockabilly. Zróżnicowanie jest imponujące i pracując w jednym studio przez całe życie, można stracić obiektywny punkt widzenia. Tatuaż artystyczny, czyli ten, powiedzmy, najbardziej ambitny funkcjonuje również, lecz jest możliwy do kreowania w każdym możliwych styli, co w Ameryce jest dość wyjątkowe. Można zdobyć dużą sławę i szacunek w kręgach artystycznych, tatuując choćby same old schoole czy motywy tradycyjne (np. Don Ed Hardy) co w krajach postkomunistycznych jest raczej nie do pomyślenia. Nie da się łatwo wydzielić jednego obszaru, który byłby charakterystyczny dla całej Ameryki, gdyż ta jest nazbyt zróżnicowana i niejednolita.

- Czy oprócz klimatów tatuażowych fascynujesz się jeszcze czymś innym?

PW: Przy gazecie, wydawnictwie, firmie w Polsce i tatuowaniu na obczyźnie ciężko o hobby. Poza tym, założyłem rodzinę i mam dwoje dzieci. To, że daję radę pociągnąć to wszystko, to i tak cud. Ale kiedyś owszem, udzielałem się jeszcze na innych polach. Np. w 1999 r-wraz z grupą bliskich przyjaciół założyliśmy teatr plastyczny, w. którym grałem regularnie i brałem udział we wszystkich premierach do 2004 r. Dziś Teatr Monitoring radzi sobie świetnie beze mnie i gra w nim nawet moja młodsza siostra. Wcześniej, w latach 1996-2000  śpiewałem w punkowym zespole Choirak. Choć oficjalna dyskografia zespołu ogranicza się do kasetowego splitu z C.S. „Każda młodość ma swoje prawa”, kapelą mojego starszego brata oraz CD „My cwaniaki, my chojraki” to przyznam się bez bicia, że na przełomie grudnia 2007 i stycznia 2008, podczas pobytu w Polsce, żebrałem ekipę do zarejestrowania w studiu dwóch starych kawałków Choiraka. Zrobiliśmy to tak, dla hecy i być może za każdym razem, gdy przyjadę do Polski, będziemy sobie wchodzić do studia i nagrywać jakieś stare numery.

- Kilka słów na koniec dla Naszych i Twoich czytelników.

PW: Nasz czytelnik to bardzo konkretny odbiorca, który, mam nadzieję, wspiera wszystkie dostępne na naszym rynku tattoo magazyny, gdyż każdy z nich na pewno jest w stanie zaoferować coś innego. Czas, gdy przez lata istniał tylko jeden magazyn o tatuażu już minął, co znaczy, że czeka nas nieskrępowany rozwój naszej dziedziny artystycznej. Czeka łem na to dość długi czas.

Radek