Gliwice: Maika ze studia Hot Ball

Od jakiegoś czasu jaram się naszywkami. Mam jakąś taką szaloną satysfakcję z ich robienia, przychodzą mi łatwo. Lubię bawić się kolorami. Ale bardziej przemawia do mnie tematyka, niż styl. Tak długo jak nikt mnie nie zmusza do robienia czarnego realizmu i letteringu, jestem raczej otwartym człowiekiem na koncepcje i style.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?

W skrócie: wypalenie zawodowe mnie dopadło. Wcześniej robiłam dużo innych rzeczy, które doprowadziły mnie do IT. Kariera managerska, o ile dobrze płatna, zabijała mnie w środku, w Maice. A ponieważ artystowanie zawsze mi towarzyszyło, kilkoro dobrych przyjaciół i odpowiednia doza alkoholu zapaliły tę fajną, kolorową lampkę nad moją czachą.

Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?

Staż tatuatorski zaczęłam w lipcu 2018. W dzień swoich urodzin, tak by the way. D3XS w Gliwicach, znane też, jako Muzeum Tatuażu, ale to była bardziej nauka teoretyczna. A pierwszego człowieka dźgnęła moja igła 22.02.2019 w Hot Ball Tattoo, gdzie siedzę do tej pory.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Why not both? Zawsze będą te części bycia tatuażystą, które robi się stricte dla hajsu, nie czarujmy się. Ale kocham to, co robię i bycie tatuażystą przenika do każdej sfery mojego życia, pozwalam na to z radością. Teraz już jestem trochę bardziej ogarniętym człowiekiem, kiedy przychodzi do tematu pracoholizmu, ale tematy około tatuażowe towarzyszą mi zawsze i wszędzie.

A jak nie dziarasz to, co robisz?

Geekuję sobie, tak zasadniczo. Gram w Pen & Paper RPG, oglądam seriale, czytam, rysuję, wędruję po zakamarkach Internetu. Raczej stacjonarne rozrywki, bo jestem leniwą bułą z natury.

Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?

Nawet wolę o tym nie myśleć (śmiech).

A dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?

Nie uczcie się sami w domu, to prowadzi do złych nawyków. Zróbcie porządne portfolio swoich możliwości graficznych zanim wyruszycie na poszukiwanie stażu. Nie kupujcie maszynki na ślepo, zanim nie zaczniecie ćwiczyć.

Lubisz guest spoty?

Lubię! Poznawanie świetnych ludzi, podpatrywanie technik i tricków, często wymianka dziarowa - zasadniczo same plusy. Jestem jeszcze w miarę świeżym członkiem branży, więc każde takie doświadczenie to dużo nowości.

Konwenty?

A to już mniej, tak szczerze. Mam przykrą przypadłość nadwrażliwości na dźwięki, więc konwenty po prostu mnie męczą. Nie jestem też turbo fanem tego typu chaosu, który towarzyszy konwentowej logistyce. Co nie zmienia faktu, że na konwentach bywam. Przynajmniej zawsze jakieś fajne printy się wyhaczy (śmiech).

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Nienormowany czas pracy. Nie wyłącza się bycia tatuażystą o 18:00 w piątek. Zawsze jest coś do ogarnięcia. Zawsze gdzieś tam z tyłu głowy ma się to, że wiadomości, że socialki, że fotki trzeba obrobić… może jak się nie jest takim pracoholikiem jak ja, to to inaczej wygląda.

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?

Stresu nie było, bo generalne oczekiwanie było takie, że tatuaż ma być kiepski. „Klient”, czyli mój najlepszy przyjaciel poczynił mi niesamowicie przyjazną atmosferę, ogólnie to raczej była mała impreza niż jakiś tam „pierwszy raz”. Ale też maszynka to po prostu dla mnie kolejne medium, więc nie było szczególnego poczucia niepewności. Wtedy już w miarę komfortowo leżała w ręce po miesiącach ćwiczeń na wszystkim, w co się dało wbić igłę. Natomiast pamiętam satysfakcję z tego, że się nic w skórze nie rozlało, że nie rozorałam, że generalnie wyszło dobrze. Co, patrząc z perspektywy czasu i doświadczenia, było niewielkim cudem.

A swoją pierwszą maszynkę?

Do pierwszych sprzętów podeszłam poważnie. Zrobiłam research i w ogóle. Spike pierwszej generacji. Czerwony. Na zasilaczu Nemesis, którego używam do dzisiaj. Zresztą maszynkę też mam schowaną w szufladzie. Co prawda już bym jej nie użyła, bo o ile na początek nie była dramatyczna, o tyle to nie jest sprzęt do tego, co robię, na co dzień.

Cewka czy rotarka?

Rotarka. Cewki są dla mnie za ciężkie i za głośne. I szczerze powiedziawszy nie potrzebuję takiej mocy do tego, co robię.

Czym teraz dziarasz?

Phantom Oil pierwszej generacji. Uwielbiam. Uniwersalna maszynka, dla mnie absolutnie wystarczająca. Co prawda kusi mnie, żeby popróbować czegoś bezprzewodowego, ale nie czuję jakoś ciśnienia. Mam też w odwodzie Dragonfly, na wypadek gdyby mi coś twardszego było potrzebne, ale zasadniczo leży nieużywana.

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Od jakiegoś czasu jaram się naszywkami. Mam jakąś taką szaloną satysfakcję z ich robienia, przychodzą mi łatwo. Lubię bawić się kolorami. Ale bardziej przemawia do mnie tematyka, niż styl. Tak długo jak nikt mnie nie zmusza do robienia czarnego realizmu i letteringu, jestem raczej otwartym człowiekiem na koncepcje i style.

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Tak, 90% tego, co robię rysuję samodzielnie. Moja klientela jest dość specyficzna, większość to takie same geeki jak ja, więc tematyka często nawiązuje do mediów, z których można czerpać inspiracje. Filmy, komiksy, gry - dają morze contentu, na bazie, którego można stworzyć coś fajnego.

Zobacz portfolio: Maika Tattoo

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Tak, chociaż nie zawsze. Częściej robię fixupy, ale to chyba kwestia tego, że się wkleiłam w mojej okolicy w niszę naprawiania, a nie chowania - nie wszyscy chcą się tego podejmować, a wielu ludzi do starych dziarek ma sentyment. Swoją dolę blizn też już zakryłam. Staram się w studio tworzyć bezpieczną przestrzeń, więc często przychodzą do mnie osoby chcące zakryć dowody minionego bólu, samookaleczeń. O każdej sytuacji można przynajmniej porozmawiać - czasem da się coś zrobić, czasem nie czuję się na siłach. Ale nie zamykam umysłu na możliwości.

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Program graficzny. Po prostu jest szybciej i łatwiej. Kiedy każdy wzór rysuje się samodzielnie, czas to wartościowa sprawa.

Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?

Myślę, że każde medium ekspresji to jakiś rodzaj sztuki. Ja na zdjęciach raczej nie pracuję, ale wiem, ile wysiłku zajmuje znalezienie elementów pasujących do wizji. Wiem też, że w grę wchodzi kompozycja, zaprojektowanie pod ciało, dostosowanie. Nie każdy potrafi połączyć to wszystko tak, żeby było pięknie. Tym bardziej nie każdy potrafi potem oddać to na skórze. Całość, od konceptu po ostatnie kropki białego widzę, jako jeden proces. Ja naprawdę podziwiam ludzi, którzy robią dobre realizmy.

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

Zależy, o czym mowa. Bo są dostosowania zdjęć, które warto poczynić - aparat nie zawsze idealnie uchwyci balans kolorów tak, jak to wygląda na żywo, klientowi może być lepiej w życiu jak zdjęcie jego ciałka nie zawiera tego kolosalnego pryszcza, którego się nijak nie dało ukryć kadrowaniem, czy tych kilku rozstępów. Jeśli chodzi o te hardcore’owe obróbki... Każdy artysta ma swoje metody i to nie jest moje miejsce, żeby je oceniać. Ja personalnie unikam nadmiernego użycia Photoshopa.  Życie i doświadczenia klientów weryfikują to, jak jest i prawda prędzej czy później i tak zawsze wychodzi na jaw. I fakt, trochę mi żal tych ludzi, którzy się łapią na takie akcje, ale przecież nie wyedukuję całego świata. Jedyne, co mogę, to tym ludziom, którzy przychodzą do mnie wyjaśniać, dlaczego nie zrobię im tatuażu tak, jak wyglądają na zdjęciach takiego a takiego artysty.

Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?

Pamiętam doskonale, bo tatuowałam najlepszego przyjaciela, a oprócz tego mam dobrą pamięć do takich detali: hamburger na udzie, 9x11 cm, linework z dotworkiem. Dziewiątką RL, jeszcze tym nieszczęsnym Spike. Wyszedł lepiej niż przewidywałam, nawet technicznie! Zresztą, jako celebrację, co roku powiększamy tę pierwszą dziarę o dodatkowe elementy. Teraz ma już kolor i towarzystwo w postaci fryteczek.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?

Ojej, jest wiele takich, które dają mi poczucie dumy. Może ta pierwsza naszywka, którą zrobiłam? Taki chibi lisek. Od niej się zaczęła moja fascynacja tym stylem.

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?

Haaa, nie cierpię tego pytania, bo mój kompas dziwności nie pokazuje północy i w sumie niewiele w życiu mnie dziwi (śmiech).

Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Ludzie. Kocham Was. Jesteście cudowni i każdy klient jest wyjątkowy. Ale musiałam nałożyć ograniczenie ilościowe w roku na ilość węży dookoła nadgarstka. To Wasza wina. To samo się tyczy realistycznych niezapominajek nad kostką.

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Raz pękła nam rura pod zlewem i zalało pół studio. Co bezpośrednio doprowadziło do tego, że kilka dni później spięcie w kontakcie spowodowało, że zaczął dymić. Ech, zdarzenia losowe (śmiech).

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Jak już mówiłam, mam bardzo specyficzną klientelę - większość z moich jest bardzo „w moim stylu”. A i mam doświadczenie w obsłudze klienta, więc nie fazuję się szczególnie „typowymi problemami branży” - to po prostu ludzie będący ludźmi. Ale na litość boską, kochani, umyjcie się zanim przyjdziecie na tatuaż.

„Janusze tatuażu” to?

Każda potwora znajdzie swojego amatora. Tak zwani Janusze skądś się wzięli - ich fenomen nie wymiera, bo znajdują się ludzie, którzy korzystają z ich usług. W razie, czego ja to potem chętnie naprawię za odpowiednią cenę. Jedno, co mnie mierzi, to tatuowanie przy całkowitym braku zachowania bezpieczeństwa. Jakości tatuaży nigdy nie oceniam. Sanitarkę natomiast - ogromnie. Samej mi się zdarzyło dziarać w kuchni klienta. Ale kurde, podstawowe środki czystości naprawdę nie kosztują tak wiele, żeby Ci się płatność flaszką nie opłacała.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Są ich dziesiątki, setki. Uczyłam się rysowania, a potem tatuowania między innymi obserwując innych, podpatrując techniki, tricki, style. Tak wiele inspiracji czerpię z komiksów, fanartów, oryginalnych grafik, tatuaży polskich i zagranicznych, że nie mogłabym chyba wymienić jednej, a nawet kilku osób. Cudem dzisiejszych czasów jest łatwość dostępu do treści. Jeśli chce się rozwijać, ewoluować, uważam, że warto kapitalizować tę opcję jak tylko się da.

Pobierz aplikację