Gliwice: Matt Stinger z Bankai Tattoo Studio

Tatuuje tylko w dwóch stylistykach, często je łącząc. Mowa o anime, manga, komiks i szkicu w najróżniejszej formie. Uważam, że jak ktoś robi wszystko przez dłuższy okres to nigdy nie będzie w czymś naprawdę dobry. Ja darzę miłością obie stylistyki, bo pierwsza jest nadal niszą, którą kocham, a druga powoduje, że nie da się jej powtórzyć, czy skopiować 1:1, więc mamy tatuaż niepowtarzalny. Jeśli mam możliwość łączyć te stylizacje, a często tak jest, to od razu wiem, że będę w żywiole!

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?

Moja historia jest w gruncie rzeczy dosyć prozaiczna. Wszystko zaczęło się od mojej mamy i wujka, którzy swoim talentem plastycznym często „zdobili” moje dzieciństwo. Potem, gdy zaczęła się tatuować moja rodzina, a ja mogłem towarzyszyć podczas zabiegu zauważyłem, że może to być te słynne, „co chcę robić w swoim życiu”. Pomyślałem, że być może kiedyś będzie mi dane ozdobić czyjeś ciało wzorem z mego ukochanego Dragon Ball. To było może z 7-8 lat temu. W międzyczasie mieszkałem w Londynie, szukałem swojej drogi, cały czas mając jednak w głowie te nieśmiałe marzenie o byciu zawodowym tatuażystą. Wróciłem do kraju. Gdyby nie wtedy moja obecna dziewczyna, a teraz już żona nie byłoby to możliwe. To ona kopnęła mnie w dupę, uwierzyła we mnie, czekała na każdy rysunek do późna w nocy, bo wtedy zazwyczaj kończyłem rysować… dzięki niej, rodzinie (pozdro siostra!) i mojej determinacji teraz mogę spełniać te marzenie.

Kiedy dokładnie zacząłeś dziarać i gdzie, u kogo?

Zacząłem tatuować w domu jakieś 7 lat temu. Kupiłem maszynkę i myślałem, że to wszystko będzie proste. Nie było. Zraziłem się po którejś z kolei skórce i dziarach na kolegach - po prostu nie wyglądały jak te, które podziwiałem. Po powrocie z Londynu każdego dnia rysowałem i miałem z tyłu głowy, że się nie poddam. Wysłałem zapytania do wielu salonów, odpowiedziało kilka. Poświęciłem swoje oszczędności, zatraciłem się całkowicie i 3,5 roku temu udało się wejść na zawodową ścieżkę. Zdecydowałem, że swoją przyszłość zwiążę z raciborskim Sailor Tattoo.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Tatuowanie stało się dla mnie i jednym i drugim. Nie potrafię tego rozgraniczyć. Kiedyś moim marzeniem było trafić do tego świata, potem zacząłem zauważać minusy. Teraz, gdy mogę się spełniać w swojej niszy mogę powiedzieć, że to również mój styl życia. Non stop szukam inspiracji, podziwiam innych artystów i staram się każdego dnia udowodnić sobie, że mogę być lepszym tatuatorem - to mnie napędza.

A jak nie dziarasz to, co robisz?

Czas prywatny to trochę ograniczone stwierdzenie. Bardzo go mało, gdy wyjeżdżasz rano, a wracasz zmęczony wieczorem. Kiedyś dużo pisałem. Podobał mi się styl Charles’a Bukowskiego. Na razie ta pasja musi leżeć z boku. Wolny czas spędzam z żoną - dużo rozmawiamy, często angażujemy się w akcje charytatywne, staramy się wykrzesać maksimum z tego ograniczonego czasu, snujemy jakieś plany na przyszłość. Dzień roboczy zaczynam od kawy i odcinka jakiegoś anime.

Zastanawiałeś się kiedyś, kim byś był, gdybyś nie tatuował?

Kiedyś chciałem projektować nadwozia samochodów jak Giorgetto Giugiaro, ale było to dla mnie jeszcze bardziej odległe niż zawód tatuażysty. Potem pojawił się pomysł architektury. Tu zaś zraziłem się już w technikum na nudnie prowadzonym projektowaniu. Przed moim obecnym zajęciem byłem m.in. kontrolerem, jakości i kierownikiem produkcji w zakładzie mechaniki precyzyjnej. Dusiło mnie to wewnętrznie i wiedziałem, że to nie to.

Lubisz guest spoty?

Guest spoty dla mnie to bardzo ważna sprawa- przede wszystkim zrywam z raciborską rutyną. Mogę poznawać innych tatuatorów, ich spojrzenie na świat, obserwować jak pracują. Chociaż na te ostatnie przeważnie nie mam czasu. Guest spoty to przygoda, podróż i lekka adrenalina. Po dobrej robocie zawsze zamawiam sobie sushi - taki mój guest spotowy rytuał. Dzięki takim wyjazdom Łódź (Inne Tatuaże), czy Poznań (Baba Na Rowerze) mam nadzieję często będą w moim kalendarzu.

Uczestniczysz w konwentach?

Konwenty mają swoje plusy i minusy. Jeśli organizacja konwentu i samego wyjazdu jest dobra to czuję się jak ryba w wodzie. Jeżeli natomiast konwent jest trochę chaotyczny, czy wyjazd na imprezę jest kiepsko zorganizowany to niestety bywa to męczące zarówno pod względem fizycznym jak i  psychicznym. Z wielkich plusów takich wydarzeń jest na pewno to, że „zwykli” ludzie z bliska mogą zobaczyć Nas podczas procesu tworzenia, mają możliwość zadawać pytania, a także podziwiać prace na żywo. W studio jest kameralnie, konwencje takie nie są. To jest show, który mam nadzieję będzie się rozwijał, a nie zjadał własny ogon.

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Fundamentalną wadą, jak już wcześniej wspomniałem, jest brak czasu. Czas dla rodziny, czas na analizę tatuażu, czas na przetestowanie nowych rozwiązań. Także, albo nie masz życia prywatnego, albo masz wyrozumiałą osobę obok siebie, która akceptuje taki stan. Poza tym, po jakimś czasie plecy, nadgarstki, oczy mówią „zwolnij Stary”.  Kolejna rzecz to świadomość, że jednak możesz mieć gorszy dzień, że po prostu nie masz natchnienia, by tworzyć, czy nawet odtwarzać, a oczekiwania klienta są tuż za rogiem.

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę

Pamiętam doskonale! Tatuowałem w domu kolegę z technikum, który był na tyle miły, że dał mi wewnętrzną stronę bicepsa, mając świadomość, że tak naprawdę nic nie umiem (śmiech). Wtedy oczywiście myślałem, że będzie prosto- wyobraźcie sobie moje zdziwienie jak bardzo się myliłem (śmiech). To była kotwica z globem i napisem „Catch the world”. Do teraz mam gdzieś kalkę na pamiątkę. Nie wyszło tragicznie. Mój zawodowy „pierwszy raz” odbywał się już w Raciborzu. Tatuowałem kumpla na przedramieniu. Był to tatuaż inspirowany pracami Guy’a Denninga. Ekscytacja, adrenalina i spocone ręce to normalka w takich chwilach.

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

Pierwsza maszynka to chińska cewka i dziewicze próby na skórkach. Nawet nie zorientowałem się, że przebiłem skórkę, a igłą rzeźbiłem w stole (śmiech).

Cewka czy rotarka?

Obecnie tatuuje na maszynkach rotacyjnych.

Czym teraz dziarasz?

Działam głównie na Inkjectcie w magicznym kolorze „green”. Tak się przyzwyczaiłem do mojego zielonego szerszenia, że na tę chwilę nie potrzebna mi żadna inna. Czuję, że stała się częścią mojej „zawodowej” ręki. Jest lekka, mocna, wymaga przyzwyczajenia, ale jak się już pojawi wzajemna sympatia to jest w stanie wiele z siebie dać.

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Tatuuje tylko w dwóch stylistykach, często je łącząc. Mowa o anime, manga, komiks i szkicu w najróżniejszej formie. Uważam, że jak ktoś robi wszystko przez dłuższy okres to nigdy nie będzie w czymś naprawdę dobry. Ja darzę miłością obie stylistyki, bo pierwsza jest nadal niszą, którą kocham, a druga powoduje, że nie da się jej powtórzyć, czy skopiować 1:1, więc mamy tatuaż niepowtarzalny. Jeśli mam możliwość łączyć te stylizacje, a często tak jest, to od razu wiem, że będę w żywiole!

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Anime, manga m.in. Dragon Ball jest dla charakterystycznej grupy odbiorców. Są to ludzie z pasją, którzy darzą ogromnym szacunkiem i miłością materiał źródłowy. Często hołdują czasom dzieciństwa, gdzie nie liczyły się problemy, gdzie mogli skupić się na beztrosce. Mogli także czerpać z wielu wartości, czy archetypów, które potem rzutowały na ich dalsze życie i rozwój. Grupa tych fanów jest bardzo wymagająca, więc często się opieram na oryginalnych kadrach i przerabiam je tak, żeby było widać, kto jest autorem tatuażu, ale też tak, aby były możliwie najwierniej odzwierciedlone pod względem oryginalnej kreski, żeby te wszystkie emocje, które znali z dzieciństwa powróciły. Gdy widzę na koniec sesji mojego klienta uśmiechającego się przed lustrem to wiem, że dałem radę.

Tatuaże w stylu mangi charakteryzują się prosta linią. A prosta linia nie jest łatwą sprawą. Jak zrobić prosta linię?

Pokazałbym Ci jakbym miał maszynkę, a Ty siedziałbyś na fotelu zabiegowym (śmiech). A tak na poważnie, wymaga to ogromnego skupienia. Często manipuluję grubością konturu, szkicuję, więc proste kreski to dla mnie w sumie codzienność. Swego czasu dużo ćwiczyłem na kalkach technicznych z wzorami Maori, dużo też rysuję w wolnych chwilach i to później procentuje.

Ostatnio miałeś kilka kolaboracji projektowych. Z Inez, ale także z Durantattoo z Hiszpanii. Czy przyjdzie pora na wydziaranie tych wzorów?

Okres pandemii COVID-19 i przymusowe wolne traktuję jak taki okres przygotowawczy dla sportowców. Chwilę odpocząłem, dużo analizowałem i chciałem, jak to ja, zrobić krok do przodu, lub nawet dwa jak się uda. Pewnego wieczoru Inez zaproponowała kolaborację i stwierdziłem „Jasne, czemu nie? Będzie zajebiście!”. Wiedziałem, że dzięki temu będę miał impuls do bycia na najwyższych obrotach. Ona przecież jest świetna w tym, co robi. Udało się stworzyć coś, co było wspaniale przyjęte przez naszych fanów i bardzo mnie to cieszy! Mieliśmy sporo propozycji odnośnie wydziarania tych wzorów, ale na razie o tym nie rozmawialiśmy. Duran do mnie napisał po tym jak opublikowaliśmy z Inez pracę związaną z serią „Bleach”.  Gadka szmatka i szybko stwierdziliśmy, że zrobimy coś z Dragon Balla. Duran to mistrz prac czarno-białych cieniowanych, więc nie mogłem mu odmówić. Pomimo jego stylu zdecydował się na kolor, co mnie zaskoczyło. Kolaboracja z nim pod względem przeniesienia na skórę mogłaby być zbyt skomplikowana. Na pewno wzór wymagałby przeróbek czysto pod tatuaż, a także sporej powierzchni ciała. W kolejce są wspólne prace z Perjtattoo z Nowego Jorku i Findyoursmile z Orlando. Nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że pokażę się z jak najlepszej strony. Kolaboracje były dla mnie szczególnym doświadczeniem i mam nadzieję, że będzie ich więcej. Tym bardziej cieszy, że cała czwórka jest świetnymi i uznanymi artystami na świecie, a ja mam to szczęście z nimi pracować i motywować się do jeszcze większych wysiłków przesuwając swoje granice.

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Na początku coverów unikałem jak ognia. Bałem się, że nie dam rady. W końcu tu nie chodzi tylko o tatuaż. Sprawa ma czasem głębsze podłoże. Cover to zakrycie już istniejącego tatuażu, ale także spełnienie dużych oczekiwań, a co za tym idzie ogromna presja. W przypadku anime często zalecam laser, bo wzory są bardzo szczegółowe, a dzięki niemu jest większe pole manewru przy zakryciu. Jeśli jednak uznam, że dam radę zakryć nieudany wzór to na pewno musi być to większy i ciemniejszy tatuaż (przynajmniej w obszarze zakrywania). Chyba, że interesuje nas technika blast over, gdzie wzór nakładany jest na stary tatuaż, który celowo po wykonaniu „robi” za część kompozycji. Z bliznami sprawa też nie jest wesoła. Tatuaż w końcu ma odwrócić uwagę od blizny, nie jesteśmy chirurgami plastycznymi. W przypadku tatuowania takich zmian skórnych trzeba pamiętać, aby były całkowicie zagojone. Często zakrywałem blizny po gimnazjalnych żyletkach, ale jeden „człowiek z blizną” utkwił mi w pamięci na dobre! Był to klient, którego miałem okazję tatuować podczas guest spotu w „Inne Tatuaże” w Łodzi. Tatuowaliśmy mocno poturbowanego Son Goku z sagi Namek na przedramieniu. Była to bardzo dobra decyzja, bo w końcu ręka też lepiej nie wyglądała (śmiech). Przy zgięciu znaczny obszar skóry był przetopiony. Wrażenia były takie jakbym tatuował dętkę.

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Początkowo dużo rysowałem ołówkiem i kredkami prismacolor. Obecnie walczę na tablecie. Mogę testować nowe rozwiązania, a przy okazji błędu - cofnę, a nie rysuję od nowa.

Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?

Składanie zdjęć w programie graficznym nie nazwałbym sztuką, ale wyczuciem. Po prostu dobrze byłoby, żeby była spójna całość. Mają być elementy dominujące kompozycyjnie, a także rozsądne rozłożenie pozostałych fragmentów danego projektu. Na pewno o wiele cięższe jest wytatuowanie czegoś takiego, szczególnie, jeśli dodatkowo ktoś posługuje się maszyną do odbijania wzorów.

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

Przypomina mi się film „Upadek” z Michaelem Douglasem, gdzie główny bohater przyszedł do knajpy w stylu McDonald’s i chciał burgera jak na zdjęciu w menu. Dostał płaską bułkę z chudym kotletem i kilka mizernych dodatków. Był rozczarowany i zrobił rozróbę, bo w końcu prosił o burgera ze zdjęcia. Ta scena obrazuje, że nie wszystko jest prawdą, co jest na zdjęciu. W przypadku tatuaży jakiś czas temu pojawił się fajny profil „Tattooedtruthfairy” na Instagramie, który pokazuje jak niektórzy artyści posługują się Photoshopem ingerując (niejednokrotnie brutalnie) w wykonany tatuaż. Ja często kadruję zdjęcia swoich tatuaży, a w przypadku prac czarno białych rzucę lekki filtr, który niweluje jedynie zaczerwienienie po zabiegu. Bywa też, że w tle wrzucam tatuaż w powiększeniu. Klient może wtedy zwrócić uwagę na detal z bliska. Często dołączam przy tym filmiki bez jakichkolwiek filtrów, bo doskonale wiem, że kłamstwo ma krótkie nogi. Nie rozumiem artystów, którzy mocno podkręcają zdjęcia, wyciągają biel wręcz nienaturalnie, prostują linie w programach, podrasowują czerń. Ludzie są wzrokowcami, kupują oczami i będą się nabierać na ten zabieg, a niektórzy artyści nadal będą to robić, żerując na tej naiwności.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Każdy tatuaż to inna historia, inne okoliczności. Przy każdym jednak staram się tak samo i po prostu ciężko mi wybrać jakieś ulubione. Mam kilka typów, które bardzo mi się podobają, ale będę chamem i nie zdradzę (śmiech). Ogólnie sporo tego, a ja bym Was prawdopodobnie zanudził tymi opowieściami.

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?

Kolega Janek po kilku sesjach Dragon Ball Tattoo życzył sobie „XD” na tyłku tylko po to, żeby rozweselić swoją dziewczynę, a teraz już żonę. Powiedział, że zadek faktycznie boli (śmiech).

Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Nie robię już znaczków nieskończoności z piórkiem. Kiedyś walczyłem, aby tego typu klientki wychodziły z czymś innym, wg mnie lepszym. Po którejś próbie już mi się odechciało, bo słyszałem, jaki on to symboliczny, jaki on ważny, jaki on nietypowy i jaki on oryginalny itd. (śmiech). Jeśli ktoś tak myślał to miał do tego prawo. Po jakimś czasie traktowałem ten wzór typowo komercyjnie. Jakie czasy taki delfinek (śmiech). Obecnie nie mam miejsca w kalendarzu na takie wzory.

Ale motywy Dragonball to pewnie Ci się nie znudzą?

Pytanie, które jest rzucone do mnie jak bumerang. Zawsze wraca po jakimś czasie. Był okres, że czułem się tym zmęczony. Sześć, czy siedem dni z rzędu robiłem Son Goku z Dragon Balla. Musiałem chwilę pomyśleć, żeby stworzyć coś nowego w czymś, co jest otoczone kultem. Kreatywność obudziła mi się do tego stopnia, że pobiłem swój rekord i zatrzymałem się na szesnastym tatuażu z rzędu ze świata DB w wielu stylistykach. Po grubo ponad trzystu tatuażach (chyba już blisko czterystu, ale nie liczę) z samego świata DB wciąż mi mało! Nie wiem, czy w Europie ktoś miał możliwość wydziarania tylu wzorów tylko z jednego anime. Jestem szczęśliwy, bo w końcu to było kiedyś moim marzeniem!

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Klienci czasem mdleją, ale bardziej wynika to wg. mnie z emocji, ewentualnie kiepskiego przygotowania do zabiegu (brak snu, śniadania). Zdarzyły się też wymioty i nudności. Raz wybiło prąd - zabrakło mi może z pół godziny, a zasilanie przywrócili późno w nocy. Klient był z północy Polski, więc miał do przejechania cały kraj. Musiał wszystko poprzestawiać (hotel, pociągi, pracę) i nazajutrz miałem okazję dokończyć jego cierpienia. Były też oświadczyny mego klienta Leszka. Tatuowałem jego dziewczynę i byłem zamieszany w ten plan. Namieszałem jej wtedy w głowie (śmiech). On wszedł przy wszystkich, zaczął śpiewać Korteza i poszło! Była zaskoczona. Przyjęła go, a ja skończyłem tatuaż. Nazajutrz tatuowałem zmęczonego Leszka.

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Sytuacja, gdy ktoś traktuje Cię jak swoją dziwkę. „Płacę i wymagam. Masz robić to, co mi się podoba, bo ja wiem lepiej”. Rzadko tak się zdarza, ale jednak. W głowie mi została sytuacja, gdzie starszy koleś (osoba towarzysząca) - targował się ze mną o 10 procent zniżki, bo spóźniłem się dosłownie trzy minuty. Był oburzony, że nie czekała już na niego gorąca kawka i ciasteczko, a czerwony dywan nie jest rozłożony. Ponadto usłyszałem, że mam być zaszczycony, że do mnie przyjechali 500 km! Wkur%^#łem się i to mocno. Miałem ochotę odmówić, ale nie miałem niestety takiej możliwości. Także ustalenia przy umawianiu się na tatuaż były inne niż rzeczywistość i to też było ogromnie irytujące. Na szczęście osoba, którą tatuowałem była w porządku. Zrobiłem to na swoich warunkach i stwierdziłem, że nie można dać sobą pomiatać. Powinien być obustronny szacunek. Nie lubię też niezdecydowania. Klient musi być pewny wzoru, w końcu tatuator to nie fryzjer - włosy odrosną.

„Janusze tatuażu” to?

Nie nazywałbym początkujących „Januszami”, ponieważ uważam to stwierdzenie za krzywdzące. Nie można wtedy liczyć na prawdziwe dzieła. Niestety osoby wrażliwe, które zaczynają swoją przygodę muszą być pod płaszczem doświadczonych tatuatorów, bo nauka nie polega tylko na wyzbyciu się krzywych linii, rozlanego tuszu, tendencji do przeorania skóry, czy doboru kolorów, ale też na radzeniu sobie z hejtem i presją. Wracając do „Januszy tatuażu”, moim zdaniem, są to takie osoby, co kryją się po piwnicach, przekonani o tym, że są zajebistymi artystami. Kopiują inne tatuaże, nie bacząc, że ciało jest krągłe, że każda skóra inna, a człowiek to nie brudnopis, zaś szacunek do innego tatuatora to dla nich abstrakcja. To jest dla mnie „Janusz tatuażu”.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Prace wielu artystów miały duży wpływ na mnie i na to, co teraz robię. Początkowo Jay Freestyle, Uncle Paul Knows, George Drone. Potem Simon K Bell, Carlos Fabra, czy Troy Slack w stylistyce anime. Bywa, że drukuje ich prace, leżą sobie obok mojego projektu podczas roboty, a na pytania typu, „Co to takiego? To tak miało wyglądać?!” Odpowiadam „Nie, to moja motywacja!”. Dodatkowo Inez Janiak, Bk Tattooer, czy Kevin Plane Tattooer w szkicu. Lubię też przeglądać solidnie wbite linie w hiszpańskim neotradzie, czy w oldschoolu np. Samuele Briganti. Ponadto wiadomo, największy wpływ pod tym względem miała na mnie moja mama, wujek i Akira Toriyama (twórca Dragon Balla). To dzięki nim zacząłem rysować a potem przerodziło się to w pasję i miłość.

A jak czujesz się, z tym, że to Twoje pracę podziwiają inni?

Na początku nie zwracałem na to uwagi, potem czułem się onieśmielony. Teraz robię swoje! Taki zawód sobie wybrałem, a moim zadaniem jest wykonać te czynności jak najlepiej potrafię. Jeżeli się podoba to, co robię to fajnie. Cieszę się z docenienia przez innych tatuatorów. Ale bardziej cieszy mnie to, że klienci są zadowoleni z mojej pracy. Miło się słucha, gdy klient, który ma tatuaż Dragon Ball ode mnie, będąc w Japonii wzbudza zainteresowanie do tego stopnia, że przypadkowi Japończycy robią sobie z nim zdjęcia z tego powodu. Fajne jest też docenienie fanów, którzy polecają mnie sobie nawzajem. Ale to nie spowoduje, że osiądę na laurach, chcę być lepszy w swoich oczach i do tego będę dążył. To jest moją motywacją! W końcu zawsze coś jest do poprawy.

Matt Stinger - Zobacz portfolio i zrób tatuaż
Matt Stinger - tatuażysta z Racibórz. Portfolio tatuaży, wzorów, informacje kontaktowe.