Katowice: Barbara Kiczek z Mojry Tattoo Studio

Moim konikiem jest kolor. Najczęściej poruszam się w podobnej gamie kolorystycznej, ponieważ dzięki temu, prace stają się charakterystyczne. Lubię mocne kontrasty i soczyste odcienie. Zdarzy mi się sięgać i po czerń (to również kolor), która jak żaden inny kolor nadaje głębi projektom.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?

Największym bodźcem, dzięki któremu w ogóle weszłam do pierwszego studia tatuażu, pytając o praktyki, był mój obecny mąż, a ówczesny chłopak. Zawsze miałam z tyłu głowy marzenie, aby pracować w zawodzie związanym z rysunkiem. Nie miałam skończonej żadnej szkoły plastycznej (z wykształcenia jestem filologiem), mimo że malowałam odkąd tylko potrafiłam utrzymać kredkę w dłoni (śmiech). Krzysiek któregoś dnia zabrał mnie na spacer, wziął też moje rysunki i zaciągnął mnie do studia, mimo mojego braku wiary w to, że mam jakiekolwiek szanse. Tak trafiłam do pierwszego studia, które niestety obecnie już nie istnieje,  gdzie poznałam cudownego człowieka – Łukasza, przy którym wykonałam swój pierwszy tatuaż i który podzielił się ze mną całą swoją wiedzą. Niestety przygoda ta trwała jedynie dwa miesiące (studio się zamknęło, a Łukasz wyjechał tatuować do Niemiec), jednak wsparcie, jakie dostałam od tych dwóch osób dało mi wiarę w siebie, dzięki której nie odpuszczam i dziś jestem w tym miejscu, w którym chcę być.

Jak długo dziarasz?

Systematycznie i czynnie z tatuażem jestem związana od 2011 roku. Wcześniej oczywiście miałam z nim styczność, jednak było to głównie obserwowanie innych przy pracy itp.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Nie sądzę, żeby te dwie rzeczy trzeba było rozdzielać. Tatuowanie to oczywiście moja praca, ale też moje życie. Mam szczęście należeć do tej niewielkiej grupy ludzi, którzy zarabiają na tym, co kochają, co jest ich pasją i pewnego rodzaju uzależnieniem. Nie wyobrażam sobie abym miała się przebranżowić i np. rozpocząć pracę w korporacji. Podejrzewam, że po dwóch miesiącach oszalałabym z nudów (śmiech).

A lubisz guest spoty?

Oczywiście! Choć generalnie jestem typem domatora, to guest spotom prawie zawsze mówię „tak”. Jest to najlepszy sposób na rozwój, odkrycie nowych technik pracy, produktów i wymianę doświadczeń. Poznaje  się przy tym nowe, ciekawe osoby, z którymi nie raz kontakt pozostaje na lata. Jeśli do tego guest spot jest w ciekawym mieście, to zawsze można przeznaczyć jeden dzień na zwiedzanie, co bardzo lubię.

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Po dłuższym zastanowieniu stwierdzam, że chyba zużycie materiału, jakim jest nasz organizm. Wieczny ból pleców, przekrwione oczy, niewyspanie wynikające z robienia projektów po nocy itp. Wizyty u rehabilitanta są nieodłącznym elementem naszej pracy – to tylko kwestia czasu, kiedy się do niego zapuka (śmiech).

Jesteś właścicielką studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?

Łatwo nie jest (śmiech). Jednak najtrudniej jest na początku, jak ze wszystkim, co jest nowe i z czym trzeba się oswoić. Z perspektywy czasu prowadzenie własnego studia i budowanie marki jest wyzwaniem, które bardzo mocno rozwija i uczy rzeczy, które wcześniej wydawały się abstrakcyjne. Każda pokonana trudność daję niesamowitą satysfakcję i mobilizuje do dalszych działań.

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?

Tego się nie zapomina (śmiech). Nigdy nie uczyłam się na sztucznej skórze, bananach, pomarańczach itp. Dzięki temu, że udało mi się od razu dostać na praktyki do profesjonalnego studia, mój pierwszy w życiu tatuaż powstał na człowieku – ochotniku. Mój stres sięgnął takiego poziomu, że mój ówczesny nauczyciel zabrał mi maszynę mówiąc „Ja zrobię kontur, a ty wypełnisz”. I chwała mu za tą interwencję! Nie jestem pewna czy byłoby, co ratować, gdyby tego nie zrobił (śmiech). Z każdym kolejnym tatuażem było coraz lepiej. Przez pewien okres rysowałam projekty ołówkiem wsadzonym w maszynkę cewkową, aby przyzwyczaić mój  nadgarstek do innego ciężaru. Im maszynka była cięższa, tym lepiej, ponieważ początkowo mogłam zapanować nad maszynką maksymalnie do pół godziny. Stres mnie nie opuścił do dziś, jednak teraz jesteśmy już starymi kolegami, którzy nauczyli się ze sobą funkcjonować. Wchodzę z założenia, że w niektórych sytuacjach tylko głupi się nie boi. Tatuowanie to jedna z takich sytuacji – zawsze z tyłu głowy trzeba mieć  na uwadze fakt, że pracujemy z żywą tkanką, tworzymy coś, co zostanie na niej na całe życie. To ogromna odpowiedzialność.

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

Pierwszą maszynkę dostałam w „spadku” od mojego nauczyciela, który po tym jak zamknęło się studio, w którym pracował, wyjechał do Niemiec. Była to cewka kupiona na allegro – jakaś chińska robota o ile dobrze pamiętam. Na pewno z sentymentem wspominam pierwszą maszynkę kupioną za pieniądze zarobione tatuowaniem. To był Iron Gun z piękną białą ramą. Mam go nawet wytatuowanego. Do dziś nie mam serca się z nim pożegnać, choć od lat już na nim nie działam.

Cewka czy rotarka?

Zdecydowanie rotarka. Powody takiego wyboru są dość oczywiste – waga i tempo pracy. Moje nadgarstki nie mają szans przy większości cewek, są one po prostu za ciężkie. Najczęściej wykonuje duże projekty. Maszyny rotacyjne pozwalają mi na szybszą pracę, a klientowi oszczędzają przy tym kilku godzin dodatkowego bólu. Są nieporównywalnie cichsze, dzięki czemu komfort pracy jest lepszy, a i można porozmawiać z klientem, nie zdzierając przy tym gardła (śmiech).

Czym teraz dziarasz?

Moją obecną miłością jest Bishop Fantom. Została polecona mi przez kolegę, którego wiedza techniczna jest przeogromna. Niesamowicie leciutka maszynka, która idealnie wpasowała się w moją stylistykę prac. Bez problemu pociągnie grubą linię i położy soczysty kolor. Do tego jest po prostu śliczna!

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Moim konikiem jest kolor. Najczęściej poruszam się w podobnej  gamie kolorystycznej, ponieważ dzięki temu, prace stają się  charakterystyczne. Lubię mocne kontrasty i soczyste odcienie. Zdarzy mi  się sięgać i po czerń (to również kolor), która jak żaden inny kolor nadaje głębi projektom. Czy jest coś, czego nie lubię robić? Tak, i właśnie, dlatego tego nie robię. Lata temu zdarzyło mi się parę razy wykonać wzory, których nie czułam i nie byłam z nich zadowolona w najmniejszym nawet stopniu. Dlatego dziś wolę odmówić wykonania pewnych motywów, polecić kogoś innego, niż podjąć się ich tylko ze względu na zarobek.

Czy możesz powiedzieć o sobie, że masz własny styl dziarania?

Myślę, że w tej chwili z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tak. Zajęło mi to kilka lat, ale pierwszy raz czuję, że moja obecna stylistyka jest tą, do której zmierzałam przez cały ten czas. Co mnie bardzo cieszy, w dalszym ciągu mogę ją udoskonalać i rozwijać – mam tutaj dość otwarte pole do manewru. Obecnie łączę w swoich pracach realizm, od którego w swoim czasie zrobiłam sobie lata przerwy z komiksem i ilustracją, z którą byłam dość długo kojarzona.

Jak zrobić idealną linię? I jak robi się tak wyraziste kolory jak w Twoich dziełach?

To pytania, na które ciężko odpowiedzieć słowami. Do idealnej linii, która by mnie zadowalała jeszcze mi daleko. A kolory… to chyba kwestia wyczucia – fizycznego poczucia w dłoni wibracji wbijanego koloru. Ilu tatuażystów tyle technik, jedni wbijają igły pod kątem, inni na wprost, jedni wolą twarde, inni miękkie bicie, różne skoki. Pod tym względem każdy musi znaleźć to rozwiązanie, które będzie kompatybilne z jego ręką.

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Projekty autorskie są zawsze największą frajdą. Choć bardzo często wykonuje projekty wg pomysłu klienta, ale zrobione właśnie w moim stylu. Za inspirację może posłużyć wszystko. Nie ukrywam, że najwięcej radości daje mi jednak tatuowanie zwierzaków oraz postaci znanych z kina, muzyków itp. Chętnie sięgam też po postacie znane z baśni lub legend. Rozpoczęłam też cykl projektów przedstawiających polskie związki frazeologiczne jak np. nie pies ni wydra, czy wilk w owczej skórze.

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Jeśli chodzi o covery to podejmuję się, jeśli tylko widzę szansę na ratunek dla kogoś oraz jeśli jest on gotów na współpracę dużo trudniejszą, niż w przypadku czystej skóry. Z bliznami miewam do czynienia, jeśli są już całkowicie wygojone, białe i nie za bardzo wypukłe. Zdecydowanie wolę wykonać cover lub zakryć blizny, niż np. poprawiać po kimś stary tatuaż, który nie ja wykonałam.

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Moje serce należy oczywiście do tradycyjnego warsztatu, przy którym mogę się wybrudzić ołówkiem lub poczuć zapach farb. Niestety przy takiej ilości pracy, brakuje na to czasu w związku, z czym dla klientów wzory przygotowuję w programie graficznym. Ołówek, markery, farby i tusz są wykorzystywane w okresach dłuższych weekendów i najczęściej nie są to projekty. Za to bardzo często w takich chwilach powstają prace, które potem są dostępne w postaci printów lub linorytów.

Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?

Nie zrównywałabym pracy w programie graficznym jedynie do „składania”. Jest różnica pomiędzy tylko sklejeniem kilku zdjęć, a dopracowaniem ich pod względem kompozycyjnym, dopasowaniem wzoru do anatomii, dopilnowania zgodności w perspektywie czy światłocieniu.  Sztuką (w naszym zawodzie) jest jednak przede wszystkim wykonanie dobrego tatuażu, na co składają się wszystkie powyższe elementy, do tego rozmowa jak i – niejednokrotnie – przekonanie klienta do swoich racji.

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

Wszystko zależy od tego, na czym polega „podrasowanie”. Jeśli jest to jedynie ściągnięcie zaczerwienienia z opuchniętej skóry, czy wklejenie jakiegoś tła, to wg mnie nie jest to nadużycie. Problem jest wtedy, gdy zdjęcia są przekontrastowane, kolory mają sztucznie podciągane nasycenie. Spotykałam się też z sytuacją, gdzie w programie graficznym „dobijało” się biały tusz…, ale tego wolę nie komentować.

Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?

Do dziś mam go przed oczyma – tribalowy wąż na przedramieniu zrobiony maszynką cewkąwą, zdecydowanie za ciężką dla mnie. Na szczęście wykonywałam go pod okiem profesjonalisty i tylko dzięki temu nie zrobiłam temu człowiekowi krzywdy (śmiech). Generalnie był zadowolony, czego nie można powiedzieć o mnie. Dużo bym dała, za jego numer telefonu i możliwość zakrycia mu tego „cuda” (śmiech).

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?

Tatuaże „przełomowe” pamiętam dwa. Jednym z nich była pierwsza realistyczna praca, jaką wykonałam, za zwrot kosztów sprzętu, tylko po to żeby sprawdzić czy potrafię wykonać realistyczny tatuaż tak samo dobrze, jak rysunek. Była to biedronka na przedramieniu, którą robiłam około 6 godzin bez przerwy. Tatuażem, który był najważniejszym dla mnie punktem zwrotnym był Alf na łydce. Jest on dla mnie ważny, ponieważ był on pierwszym, w którym udało mi się połączyć realizm z ilustracją/komiksem i który zapoczątkował serię zapytań od klientów, dzięki czemu rozwinęłam swoje portfolio.

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?

Pamiętam młodego chłopaka, którego tatuowałam z 7-8 lat temu. Zrobiłam mu gruby, czarny napis na całym przedramieniu o treści „ku**wskie życie”. Próbowałam wybić mu ten pomysł z głowy, lub namówić na mniejszy rozmiar i czcionkę. Niestety przegrałam. Wrócił po roku ze łzami w oczach i prośbą o cover. Okazało się, że dowiedział się, że zostanie ojcem i nie chciał przekazywać dziecku tak „optymistycznych” treści. Niestety na cover nie było szans.

Są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Nie wykonuje motywów nacjonalistycznych, rasistowskich, homofobicznych. Nie podejmuję się też dobrze znanych już wszystkim dmuchawców, znaczków nieskończoności, never give up’ów, lasów dookoła nadgarstka itp. Nie przepadam też za motywem anioła, feniksa, łapacza snów i wilka. Tutaj wynika to po prostu ze zmęczenia materiałem.

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Najdziwniejszy był przypadek klienta, który przyszedł żaląc się na poprzedniego tatuażystę, który „zepsuł” mu tatuaż na plecach. Były to płomienie, ogień na całe plecy, przy czym do mnie trafił z ledwo zarysowanym kolorowym konturem. Klient uparł się żeby zapłacić z góry za całą sesję, mimo że nie wiedziałam nawet ile będziemy pracować danego dnia. Po dosłownie 10 minutach pracy poprosił o przerwę na papierosa, po czym nie wrócił z niej do dziś (śmiech). Wtedy zrozumiałam, że w taki właśnie sposób jeszcze nie jeden tatuażysta „zepsuje” mu tatuaż. Podejrzewam, że zapłata z góry miała mu dodać siły, aby wytrzymać więcej niż 10 minut… (śmiech).

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Chyba najbardziej irytujący jest najzwyklejszy brak kultury u niektórych osób, które piszą z pytaniami o wzór lub cenę, po czym przestają odpisywać, kiedy okazuje się, że odpowiedź, jaką otrzymali ich nie urządza. Tatuaże to nie jedzenie – da się bez nich przeżyć. Jeśli już jednak chce się wejść w ten świat, należy spodziewać się tego, że w koszt tatuażu wlicza się projekt, sprzęt, produkty, które się zużywa, a które są jednorazowe, oraz czas poświęcony na wykonanie projektu i tatuażu. Byłoby miło gdyby klient, dla którego cena jest za wysoka, albo nie podoba mu się konieczność zostawienia zadatku, po prostu odpisał „nie, dziękuję”, a nie znikał w czeluściach internetowych.

„Janusze tatuażu” to?

Wszystko zależy od postawy osoby, która tatuuje. Jeśli ktoś zaczyna to jasne, że nie wskoczy od razu na profesjonalny poziom. Ważne jednak, aby sam to widział. Jeśli jednak ktoś, pomijając, jakość wzoru, kaleczy ludzi, po czym wrzuca zdjęcia swojego „dzieła” do sieci obrastając przy tym w piórka i jeszcze biorąc za to pieniądze - to jest Januszem tatuażu. Januszami są też osoby, które korzystają z usług takich „artystów”, byle taniej i szybciej. Najczęściej i tak lądują potem w studiach zdziwieni, że nie wyszło tak jak chcieli.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Komiksy lubiłam zawsze, więc patrząc na to od tej strony twórczość spod znaku Marvela, Rosińskiego, Baranowskiego na pewno miała na mnie wpływ. Bardzo lubię też twórców pop artu (Andy Warhol, Roy Lichtenstain). Jeśli chodzi natomiast o muzykę to bardzo dobrze projektuje mi się przy zespołach z gatunku cold wave (The Cure, Swans, Joy Division). Do samego tatuowania wole bardziej pogodniejsze melodie.

Barbara Kiczek - Zobacz portfolio i zrób tatuaż
Barbara Kiczek - tatuażysta z Katowice. Portfolio tatuaży, wzorów, informacje kontaktowe.