Kraków: Klaudia "TEKLA" Szadkowska ze studia Kult Tattoo

Jeśli mam czas, to tworzę coś, co pochodzi z głębi duszy. Przy odrobinie szczęścia znajdują się osoby, które chcą mieć moją twórczość na swoim ciele do końca życia. Czerpię inspiracje z całego otaczającego nas świata, podobnie jak z nastroju, w którym się znajduje tworząc.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystką?

Jako osoba, która w wieku 19 lat podjęła decyzję o zostaniu „tattoo artist” – przyświecała mi myśl, że przecież to świetny pomysł na dorabianie na studiach. Przed rozpoczęciem roku akademickiego, pojechałam do Bytomia na 2 tygodniowy kurs tatuażu na żywych ludziach i tak potem zaczęła się moja przygoda. 5 lat zajęło mi, aby dojrzeć do myśli, że tylko tym się chce zajmować.

Kiedy dokładnie zaczęłaś dziarać?

Rok 2009, Kraków. O, jak trudno wtedy było o przyjęcie do studia, w szczególności jak się było dziewczyną. Teraz już nie ma takiej rozbieżności w ilości kobiet i mężczyzn w tym zawodzie. Pierwszą szansę dała mi właścicielka studia w Krakowie i zaczęłam swoją właściwą przygodę dopiero w 2015 roku.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Zdecydowanie praca. Na pewno jest w tym sporo stylu życia, gdyż niewiele jest miejsc pracy, które mają tak luźną i jedyną w swoim rodzaju atmosferę, zaś inni tatuatorzy, z którymi się pracuje, to osobistości tak wyjątkowe, że zdecydowanie praca w studiu kontra praca w korpo to totalnie dwa różne światy.

A jak nie dziarasz to, co robisz?

Na pewno spędzam czas z rodziną i przyjaciółmi. W czasie wolnym też staram się nadrabiać zaległości w lekturze. Uwielbiam czytać książki nt. doskonalenia się i zdobywania wiedzy, znajdywania motywacji w życiu, profesjonalnego kontaktu z Klientem itp.. Niestety branża artystyczna ma pewne bolączki jak terminowość, organizacja oraz planowanie, a także mądre zarządzanie finansami. Dobrze i celnie dobrane książki, ułatwiają radzenie sobie z trudnościami (śmiech).

Zastanawiałaś się kiedyś, kim byś była, gdybyś nie tatuowała?

Tak. Miałam kilka planów na siebie – albo zostać grafikiem komputerowym, bo moim marzeniem było tworzenie grafik do gier, albo zostać DJ - bo od dziecka mam pociąg do muzyki i chciałam tworzyć muzykę elektroniczną porywającą tłumy (śmiech). W międzyczasie pojawiały się różne inne opcje, ale te dwie były najbliższe memu serduszku.

Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje?

Przemyślcie to dwa albo i sto razy. Jeśli nie macie swoich oddanych Klientów i wyrobionej renomy, zginiecie wśród konkurencji. Aby otworzyć swoje studio bez wyrobionego nazwiska, należy być gotowym na prace 24h przez pewien czas i wykonywanie każdego tatuażu, jaki się nawinie pod rękę - bo w końcu trzeba zarobić w pierwszej kolejności na opłaty i media lub na wstępie mieć dobrą ekipę, z którą zacznie się pracować, i na których będzie można polegać.

A dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?

Bądźcie wytrwali, przyjmujcie krytykę z pokorą, wyciągajcie wnioski. Pytajcie, ale myślcie samodzielnie – opłaci się

Lubisz guest spoty?

I tak i nie. Z jednej strony fajnie, bo człowiek pozwiedza, pozna nowych ludzi, być może dowie się czegoś ciekawego.  Z drugiej strony presja czasu, możliwe braki w wyposażeniu studia, do którego przyjeżdżasz, awaria sprzętu itp.

A konwenty?

Prawdę mówiąc, jestem z tych osób, które niezbyt przepadają za tego typu wydarzeniami. Dużo ludzi, dużo hałasu – nie mówiąc już o tatuowaniu w tych warunkach. Aby wykonać dobrze dziarkę potrzebuje się skupić i mieć swoją małą strefę ZEN (śmiech).

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Brak czasu. Jeśli się pracuje gównie przy sesjach całodziennych, to w moim przypadku od poniedziałku do piątku o 8 jestem w studiu, dogrywam sobie projekt, przygotowuje stanowisko o 9 jest Klient, zaś kończymy między 17 a 20. A gdzie czas na rodzinne i rekreację? Można zapomnieć! Zaś w weekend ledwie się chce wygrzebać z łóżka (śmiech).

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłaś igłę w czyjąś skórę?

Tak – pamiętam. Prowadzenie jej było koszmarem, bo pracowałam wielką, głośną chińską cewką – a od mojego szkoleniowca dowiedziałam się, że „tu mam stopkę, tak się trzyma maszynkę i mam uważać, żeby sobie nie zetrzeć kalki” (śmiech). I siedzi sobie żywy człowiek przede mną, do dziś pamiętam, że to był blondyn w jasnych spodniach, i do tej pory oczyma wyobraźni widzę jak prysnął mi czarny tusz prosto na jego kremowe spodnie… i nie do końca zdaje sobie sprawę ten blondyn, że tatuuje go dziewczyna, która nie ma pojęcia, co robi (śmiech).

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

O matko kochana – trudne pytanie. Pierwszym był Podręczny Zestaw Tatuażnika z Alledrogo – ogólnie straszna szmira jak o tym teraz pomyśle, potem były 2 lub 3 cewki, podobno dedykowane pod cienie i linie – ale nigdy nie umiałam ich poprawnie ustawić i źle mi się nimi pracowało. Dopiero po pierwszej rotarce, którą był Exualizer Spike dowiedziałam się, że można prowadzić prosto linię (śmiech).

Cewka czy rotarka?

Wszystko zależy od tego, co chcemy robić. Należy być wyposażonym w kilka maszyn, bo jedna może nie sprostać wszystkim zadaniom. Rotarki lepiej się sprawdzają przy cieniach, smugach, kropeczkach itp., zaś cewki (lub ich hybrydy) są niezastąpione do linii, blackworku lub dużych kolorowych wypełnień, gdzie nie skupiamy się nad detalem.

Zobacz portfolio: Klaudia TEKLA Szadkowska

Czym teraz dziarasz?

Staram się regularnie testować a potem kupować nowe maszynki. Obecnie tatuuje Xionem od FKIrons (cienie) zaś do linii i kropkowanych elementów używam Scorpiona od InkMachines.

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Wydaje mi się, że wszystko zależy od tego, z jaką skórą przychodzi mi pracować (śmiech). Niekiedy u Klienta mamy skórę, która idealnie nadawałaby się pod solidny kolor – a trzeba zrobić pudrowy, delikatny greywash, innym razem mamy płytką, naczynkową skórę, na której musimy zrobić linie – a te przy delikatnym docisku ręki z maszynką – potrafią gdzieś uciec na boki. Taka skóra z kolei nadaje się świetnie pod delikatne pudrowe cienie i mocne wypełnienie. W skrócie preferuje styl, który idealnie wpasowuje się w skórę Klienta (śmiech).

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Jeśli mam czas, to tworzę coś, co pochodzi z głębi duszy. Przy odrobinie szczęścia znajdują się osoby, które chcą mieć moją twórczość na swoim ciele do końca życia (śmiech). Czerpię inspiracje z całego otaczającego nas świata, podobnie jak z nastroju, w którym się znajduje tworząc.

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Podejmuję się mniejszych coverów tzn. takich, w których „perełka wymagająca ukrycia” nie zajmuje więcej jak 30% planowanego tatuażu. Jeśli chodzi o blizny, to bardzo chętnie wykonuje takie prace. Praca na bliznach wymaga doświadczenia oraz pewnej ręki - a radość osoby, która na nowo odzyskuje swoje ciało, jest mi miodem na serce.

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Tylko program graficzny wchodzi w grę. Jeśli nie jesteśmy tatuatorami, którzy tworzą wzory bezpośrednio na kliencie a i tak, zanim tatuator namaluje coś na skórze, musi mieć jakąś referencję – najczęściej tworzoną za pomocą programu graficznego to musimy posiłkować się technologią, aby coś zmienić, dopasować pod kształt ciała itp. Nie wyobrażam sobie rysować wzoru na kartce, potem ją skanować i od razu wykonać kalkę by odbić ją na skórze.

Czy składanie zdjęć w programie graficznym to sztuka? Czy sztuką jest przeniesienie tego na skórę?

Sztuką jest kreatywność w tworzeniu motywu dla klienta i nie powielanie utartych schematów. Przeniesienie tego na skórę, to już tylko i wyłącznie umiejętności nabyte przez praktykę i słuchanie rad mądrzejszych i bardziej doświadczonych kolegów po fachu.

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

No cóż, dożyliśmy czasów, w którym towar musi się sprzedać - przede wszystkim w mediach społecznościowych. Oczy kupują. Jeśli potencjalny Klient widzi zaczerwienioną skórę ociekającą osoczem na jednym zdjęciu, zaś na drugim pięknie wykontrastowaną gładziutką pracę – wybierze tę drugą opcje. A zatem wszyscy musimy korzystać z podrasowanych zdjęć – bo tak została ustawiona poprzeczka. Wiadomo, najlepiej gdybyśmy musieli przedstawiać swoje prace około miesiąc po zagojeniu – byłoby to jednak dość ciężkie do osiągniecia w aspekcie technicznym, gdyż to Klient musiałby się do nas pofatygować na sesje zdjęciową miesiąc później, a bardzo często przychodzą do nas osoby pracujące za granicą.

Pamiętasz pierwszy tatuaż, który zrobiłaś?

O tak! Twarz demona, na całe przedramię. Nie dość, że po raz pierwszy trzymałam w ręku maszynkę to ledwie dzień wcześniej dowiedziałam się, co, do czego służy. Tatuator, który mnie w tym wszystkim instruował ocenił moją pracę bardzo dobrze dziwiąc się, że w ciągu 10-15 min opanowałam pracę maszynki i wykonałam tatuaż jak należy (śmiech). Pracowałam na chińskiej cewce, bo w 2009 roku zbyt dużego wyboru sprzętowego nie było, zaś maszynki rotacyjne dopiero zaczynały się pojawiać na rynku.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumna?

Mam kilka swoich najulubieńszych (śmiech). Ale tak najbardziej ze wszystkich uwielbiam tatuaże, na których jest portret – Pana Makłowicza, Siary, oraz Krzysztofa Krawczyka.

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłaś?

Na wewnętrznej stronie wargi, słowo HOPE. Ten koszmar wspominam do tej pory....

Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Wilki, lasy, mapy kompasy – czyli zgroza ostatnich 4 lat mojej kariery.

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Pamiętam dwie sytuacje związane z prądem w jednym z studiów, w których pracowałam (śmiech). Było to z jednej strony komiczne, zaś z drugiej dość creepy. Wyobraźcie sobie - dzień, jak co dzień w pracy, wszyscy dookoła sobie tatuują, śmieszki, heheszki itp. Nagle jedna z osób idąc do łazienki, zauważa, że wszędzie jest woda (u niektórych już przy stanowiskach). Aby odkryć źródło problemu, trzeba było się trochę nagimnastykować. Okazało się, że w „ukrytym miejscu za lustrem” pękł zawór wody. Dodam jeszcze, że dookoła wiło się mnóstwo przedłużaczy, wtyczek i kabli. My na ziemi również mieliśmy zawsze jakieś kable typu przedłużacz, zasilacz do lampy itp. Musieliśmy natychmiast przerwać pracę a jak na złość mój klient wylatywał nazajutrz, o 10, czyli aby zdążyć dokończyć tattoo, trzeba było się umówić na następny dzień na 6 rano. Dobrze, że nasz menago miał głowę na karku – zareagował szybko i profesjonalnie. Dziwne, że bezpieczniki nie zadziałały.

Drugim razem, pewne problemy tudzież niejasności w elektrowni sprawiły, że został nam WYŁĄCZONY prąd na bodajże 2 dni. Pamiętam, że osoby, które miały w zanadrzu baterię do maszynek, mogły wykonać tattoo mając na głowie założoną lampkę czołówkę (śmiech). A zatem było dość klimatycznie – świece, lampy czołówki i cichy dźwięk maszynek bez muzyki w tle, bo wzmacniacz zasięgu i wifi też nie działały.

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Mam ten komfort psychiczny, że większość osób wie, że aby się do mnie zapisać na tatuaż, trzeba w pierwszej kolejności skontaktować się z recepcją. To oni mają prze***ane. Odpada mi, zatem lament o ceny sesji, odległe terminy oraz dopytywanie o pierdyliard szczegółów w stylu, „ jaki rozmiar buta ma tatuatorka i czy wpływa to na tempo jej pracy”. Ogólnie to nie narzekam na Klientów, bo na fotelu mam najczęściej osoby, które wiedzą, na co się pisały, mają w planach duże motywy oraz ufają mi, że wrócą do domu szczęśliwi i zadowoleni (śmiech).

„Janusze tatuażu” to?

Ciekawe pytanie. „Janusze” są wszędzie, w każdej branży. „Janusz” to ktoś, myślący „jak zarobić a się nie narobić”. Januszem nie można nazwać początkującego tatuatora – on będzie robił, co mógł, aby polepszyć swój warsztat, biorąc do serca każdą opinię - jednak na progres potrzebuje trochę czasu. A „Janusz”? Bez krępacji wrzuci w eter Internetu najgorsze g**no, szczycąc się tym, co zrobił, uważając, że wygrał wszystko, – bo klient jak wychodził to powiedział „świetna robota!” Tylko, że ten Klient za kilka godzin lub kilka dni zorientuje się jak bardzo został skrzywdzony, a Janusz nadal będzie się pławił w mniemaniu o swojej wszechstronności i cudowności.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Jest wielu artystów, którzy coś zaszczepili we mnie, jakąś cząstkę lub element, który postanowiłam wykorzystać w swojej pracy i nie chce się o tym nadmiernie rozpisywać, bo byłoby to wybitnie nudne (śmiech).

Pobierz aplikację