Warszawa: Maniek Skucha ze studia MaszRum

Wywiady - Artyści tatuażu kwi 17, 2023
Wpadłem na pomysł tatuowania pixelartu. Jak się okazało robi to bardzo mało osób na świecie. Pixelart to wysoka półka tatuażu, nie ma tam miejsca na błędy, samo mapowanie do projektu zajmuje często więcej niż przygotowanie samego projektu, więc tak jakby poświęca się bardzo dużo czasu na przygotowanie wzoru, a następnie wykonuje się bardzo stresujący tatuaż. Od jakiegoś czasu rozkręcam również blackworkowy projekt – Czarna Blacha i spełniam się w mocnych kontrastowych wzorach opartych na elementach kaligrafii, ornamentach roślinnych oraz formach abstrakcyjnych.

Skąd pomysł, że zostaniesz tatuażystą?

Wole określenie tatuator (śmiech). Od dziecka jarałem się tatuażem. Zbierałem pierwsze magazyny o dziarach, a jako artysta plastyk to był naturalny bieg rzeczy, że wcześniej czy później tak się właśnie stanie. Uczę się obsługi wszystkich narzędzi, którymi można tworzyć obraz i szukam tego, które jest najbardziej kapryśne. Potem staram się je rozkminić i zobaczyć czy da się zrobić nim coś, czego nie da się innymi, a każde nowe płótno im dziwniejsze tym bardziej mnie jara. W odróżnieniu od farb w sprayu czy aerografu, maszynka do tatuażu daje o wiele większe pole do popisu, a prac, które się nią wykona żyją tyle, co osoba, która je nosi, więc jest w tym pewna unikalność… no i nie można takich prac sprzedać ani oddać.

Kiedy dokładnie zacząłeś dziarać?

Dobre pytanie! Kiedy miałem pierwsze podejście do tatuażu czy kiedy wystartowałem? Pierwsze podejście miałem chwile po tym jak Karol założył Black Stara w Warszawie. Byłem tam praktykantem przez kilka miesięcy, jednakże nie udało mi się połączyć trzech oddalonych od siebie punktów na mapie tj. mieszkania na końcu Białołęki, szkoły w Centrum oraz studia na końcu Ursynowa. Trzy godziny dziennie stracone na samo przemieszczanie się po mieście to jednak trochę za dużo. Poza tym starzy mnie cisnęli żebym skończył studia. To był mój najgorszy wybór w życiu. Gdybym wtedy posłuchał serducha i zaczął tatuować to teraz pewnie byśmy nie rozmawiali, bo od pięciu lat siedziałbym za granicą… tak wyglądał u mnie falstart.

Do tatuowania wróciłem w roku 2013 dzięki motywacji Filosha i Madzilli z Pink Machine Studio. Początkowo tatuowałem ziomali w domu i co jakiś czas zawracałem głowę wymienionym artystą w sprawach technicznych. Szło to bardzo powoli gdyż nie da się wszystkiego samemu rozkminić, jeśli chodzi o cewkę i bycie samoukiem. Wtedy nie było takiego boom na dziarki. W Warszawie było może dwadzieścia salonów tatuażu, nikt nie nagrywał filmików na YT, nie było Instagrama, rikitiki tiki toka a na FB grup poświęconych tej zajawce.

Tatuowanie to dla Ciebie praca czy styl życia?

Zdecydowane styl życia. Wstajesz i myślisz o tym wszystkim od rana… przy kawie, przy śniadaniu, jak dużo jeszcze nie wiem o samym tatuażu, co mi się za projekty ukleiły przez noc w głowie, czy da się zrobić to czy tamto. Jak spotykasz ludzi, których wytatuowałeś to czujesz z nimi wyjątkową bliskość, zwłaszcza jak Ci dają wolną rękę wtedy jest jeszcze zaufanie i pewien rodzaj jedności. No i tatuator to przecież też terapeuta (śmiech). Myślisz mijając fajną dziewczynę na mieście, czy ma jakieś dziarki i czy je w ogóle lubi? Czy może można ją „podkręcić” jeszcze tatuażem… Samo życie studia, rozbijanie się po konwentach i guest spotach. Wpadanie na „super” pomysł w środku nocy lub melanżu „Ej stary zróbmy dziarę”. Tym się żyje i albo się to kocha albo nie...

Ale… jakby nie patrzeć żyje z tego, więc też jest to moja praca, dbanie o profesjonalizm, budowanie studia i dawanie z siebie wszystkiego z całych sił każdego dnia. Tatuowanie to drzwi do niezależności w tym specyficznym świecie, nie da się tego zrobić bez kasy, ale to jak się zarobimy czy z szacunkiem do siebie i innych czy na „krzywy ryj” chowając się potem przed wszystkimi, którym zasadziliśmy buraka, albo narzekanie codziennie, jakich się ma klientów to dużo mówi o człowieku…

Mi zależy na tym by wszyscy chodzili szczęśliwi dzięki wzorom, jakie na nich umieściłem, żeby dawały im powód do radości, gdyż są po części moimi wizytówkami. Ja wypracowałem sobie taką drogę, że trafiają do mnie sami fajni ludzie, a jak mam dziarać coś, z czym się nie czuje dobrze to po prostu tego nie dziaram. Jestem jednym z tych ludzi, którzy nie są niewolnikami pieniądza, choć opłaty mam jak inni a w domu kasą nie śmierdziało nigdy. Ile dajesz od siebie tyle do Ciebie wraca, a pieniądze zawsze można zarobić.

A jak nie dziarasz to, co robisz?

Obecnie dosłownie rozbudowuje studio. Pracuje z drewnem i staram się stworzyć najlepsze w Warszawie studio pod kątem klimatu, jaki w nim panuje, oryginalności oraz zespołu. To mi zabiera cały mój czas. Łącze w tej idei kilka mniejszych… Całe studio wykończone jest drewnem z recyclingu, założenie jest takie, żeby każdy w nim czuł się dobrze i bezpiecznie a ludzie je tworzący, artyści oraz jego przyjaciele nie byli przypadkowymi osobami. To sprawia, że studio nie jest dostępne dla wszystkich. Szerokim łukiem omijam ludzi pozbawionych świadomości w tatuażu oraz tych goniących za modą, ale może o tym, kiedy indziej.

Gdy nie skupiam się na budowie MaszRuma to tworzę. Maluje murale, pojazdy i wszystko, co da się pomalować.... Rbię to już od ponad dwadzieścia lat, ale cenie sobie prywatność, więc nie pcham tego gdzie popadnie. Ostatnio robię UV decosy, gdyż zakochałem się jakiś czas temu w psychodelii i festiwalach psytrancowych. No i jak wcześniej wspominałem jestem plastykiem z zawodu, więc dziś tarzam się w farbie UV a jutro może będę robił trzy metrową rzeźbę z gliny, wachlarz możliwości jest tu obłędny a mieszanie ze sobą różnych form sztuki owocuje hybrydami form i stylów. Ogranicza mnie tylko moja wyobraźnia i czas.

Zastanawiałeś się kiedyś, kim byś był, gdybyś nie tatuował?

Tak, wiele razy… Jako osoba totalnie nieprzystosowana społecznie, idąca ciągle w stronę tworzenia rzeczy artystycznych nie mam łatwo. Tu zderzają się dwa światy i trochę wracamy do wcześniejszego pytania. Z jednej strony mam to, za co żyję a z drugiej to, co chcę, jako artysta dać od siebie światu, czyli coś, co po nas zostanie… Mogę być kreatywnym artystą, ale raczej nie handlowcem, więc co bym nie stworzył to ląduje u mnie w pracowni, która powoli pęka w szwach. Czasem ktoś coś kupi jak mu się spodoba, ale nie wciskam się z tym gdzie popadnie, bo nie tego mnie uczono. Nie mam zajawki na „malowanie pod sprzedaż” nawet mnie to trochę brzydzi… Wracając, zatem do pytania byłbym dalej artystą plastykiem szarpiącym się o jakieś zamówienia w kraju, który rozumie pojęcie pieniędzy, ale nie stylu, oryginalności czy umiejętności. Pewnie malowałbym murale albo klepał zamówienia graficzne, grafik komputerowy to mój drugi zawód. Choć ostatnio zastanawiałem się czy tego wszystkiego nie rzucić i nie wyjechać nad wielki błękit i tam otworzyć jakąś piracką tawernę (śmiech).

Jesteś właścicielem studia. Ciężko jest prowadzić własny biznes?

Nie, mi to idzie jakoś łatwo, może to, dlatego że zanim otworzyłem swoje to pracowałem w ośmiu różnych studiach i zobaczyłem jak NIE należy się zachowywać i czego nie robić. Może mi jest łatwiej, bo całe życie latam i coś ogarniam. Jestem zorganizowany i doskonale zarządzam własnym czasem. A może marzenie posiadania własnej bezpiecznej przystani mnie tak uskrzydliła, że mam klapki na oczach i nie patrzę trzeźwo. Jak na pracoholika przystało praca jest moim życie, a w tym wypadku kocham to, co robię. Wszyscy, którzy do mnie trafiają wychodzą z wielkim uśmiechem na twarzy i wracają z kolejnymi ludkami, więc chyba pykło, ale to się okaże za kilka lat tak naprawdę.

Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby pójść na swoje?

Jak czujecie, że coś powinniście zrobić to po prostu to zróbcie. Jeśli się nie zmierzycie z tym to nie będziecie wiedzieć, a jeśli się nie uda to porażki tylko nas wzmacniają. Ale jak się uda to przekroczy to wasze oczekiwania. Zazwyczaj ludzi dokonują progresywnych zmian w swoim życiu, nikt nie zmienia pracy na gorszą albo przeprowadza się z fajnego mieszkania do gównianego jak go stać.

Lubisz guest spoty?

Tak lubię, choć one nie lubią mnie chyba… Ostatnie nie pamiętam już ile nie wypaliły z braku chętnych. Ciekawe jest to, że jak pisze z ludkami z danych miast to wszyscy chcą żebym przyjechał ich wydziarać a potem cisza. Nie poddaję się tak czy inaczej, w tym roku będę dalej próbował. Fajna jest zmiana środowiska, poznanie nowych ludzi i sama podróż z miasta do miasta. Wymiana doświadczenia z innymi artystami i ogólna integracja środowiska.

A konwenty?

Bardzo lubię, pod wieloma względami. Zależy, po co kto tam się jedzie. Ja się jaram wszystkim. Na początku jest aranż przestrzenny, czyli jak sobie zaplanujemy stanowisko, co się na nim znajdzie od strony funkcjonaliści oraz stylu, który chcemy sobą zaprezentować, jako studio. Można też jechać tam szukać nowych klientów, spotkać się ze znajomymi, których tylko tam mamy okazje zobaczyć, bo tak to każdy we własnym schronie siedzi. Można jechać żeby spędzić miło czas, narąbać się w trupa i gadać z nieznajomymi, którzy później zostają naszymi znajomymi (śmiech). Można też uczcić samą dziedzinę tatuażu, czyli brać udział w konkursach, wypruwać sobie flaki, żeby nasza praca jak najlepiej wyszła i żeby ktoś to docenił, ale dla mnie najlepszą opcją jest wszystko naraz. Podziarać, zarobić, zgarnąć nagrody, dobrze się bawić, wytrzeźwieć i zbić piątki ze wszystkimi. Tylko raz mi się to udało, więc najwyższy czas zacząć startować w konkursach.

Jakie są największe wady tego „zawodu”?

Kiedyś powiedziałbym, że ból pleców, ale już się nauczyłem pracować w prawidłowej pozie. Teraz chyba największą wadą jest to, że tatuaż zrobił się mega popularnym zjawiskiem i z kim nie rozmawiam to każdy robi tatuaże… Im więcej osób coś robi, tym bardziej staje się to pospolite i sama dziedzina zaczyna podupadać. Kaleczą ją ostatnio niemiłosiernie… U świeżaków brak pokory, świadomości oraz własnego pomysłu na siebie. Często nawet brakuje jakichkolwiek umiejętności rysunkowych, nadrabiają to klepaniem Pinteresta, a chęć szybkiej kasy kładzie zajawkę na łopatki i prace w sterylnych warunkach. Kursy tatuażu organizowane przez ludzi, którzy nie ogarniają podstaw… A potem ktoś ten cały bałagan musi posprzątać, zrobić covery i naprawić cudze błędy młodości… na szczęście jest Czarna Blacha, mój nowy projekt (śmiech).

Jakieś rady dla tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił w tatuowaniu?

Najpierw naucz się rysować, to jest podstawa podstaw. Potem poszukajcie „mastera”, z którym będziecie kompatybilni bo nie wszystkie charaktery do siebie pasują. Zacznijcie to jak należy, nie na pałę. Lepiej jest zacząć pod cudzym okiem, nawet mopując przez kilka miesięcy podłogi, latając po żarcie dla załogi studia, aby z czasem móc patrzeć na to, jak kto trzyma maszynkę i słuchać ich rad, niż kupić sobie maszynkę i polecieć na ogień powielając błędy podczas dziarania w domu. Brzmi bardzo znajomo… Sam przeszedłem taką drogę i to strata czasu, naprawdę w tym samym czasie można dojść dalej. Taka moja rada, ale jest jak jest. Nie jednej osobie już ego spuchło i po zrobieniu kilku ignorantów poczuł się artystą, który nie przyswaja krytyki nawet konstruktywnej. W tej dziedzinie zawsze było dużo gwiazdek, część z nich upadła a część dopiero upadnie. Potem wracają z płaczem i po roku pokazują te same rzeczy, a tu o rozwój chodzi, jak w każdej dziedzinie sztuki. Z tatuowaniem wiąże się wielka odpowiedzialność. Tego mnie nauczyli starsi koledzy i nie dałem sobie tego wybić z głowy ludziom, którzy żyją w myśl powiedzenia „miej wy**bane, a będzie Ci dane” Jak ktoś ma w tym „zawodzie wy**bane" to płaci dożywotnio rentę za zarażenie kogoś żółtaczką (śmiech).

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?

Tego się nie zapomina. Studio Dereniowa, okolice roku 2004. Była to koniczynka nad kostką u mojej koleżanki ze studiów Majeczki. Pamiętam ciężką cewkę z metalowym gryfem. Nie wiedziałem na ile wysunąć igłę ani ile jej wbić. Moim nauczycielem był Zbychu, który dziarał dobrze, ale brakowało mu chyba cierpliwości do przekazywania wiedzy. Dziarka miała wielkość 3x6 cm a robiłem ją oczywiście z 2 godziny. Linie trochę chwiejne, ale nie było dramatu, nawet kolor siadł dobrze, ale ile się wtedy napociłem to już moje.

Pamiętasz swoją pierwszą maszynkę?

Moją pierwszą maszynką była cewka Birdy Wokhousa. Wtedy nie wiedziałem nic, nie byłem w stanie docenić jej. Zrobiłem na niej masę dobrych prac, ale też dużo kapust, co miały być różami (śmiech).

Cewka czy rotarka?

Zanim znalazłem swoją wymarzoną maszynkę to przerobiłem z 10-12 różnych machin, głównie cewek. Ta wymarzona to rotarka TattooMe Phantom Oil 2 Slim, wielozadaniowa maszyna. Wszystko na niej robiłem, trochę ze twarda do koloru, więc jak się trafiło na gorszą skórę to zaczynały się schody. Cewki bardzo lubię, wszystko się nimi wbije, ale często łatwo je rozregulować. Ostatnio miałem okazje kupić Bronz Guna WorkHousa z numerem bocznym 148, czyli jakąś jedną z pierwszych. Co jest najlepsze po 10 latach w pudełku śmiga jak nówka sztuka.

Zobacz portfolio: Maniek Skucha

Czym teraz dziarasz?

Od jakiegoś czasu pracuje na Fluxie FK Ironza, to ta z choinkowymi światełkami. Kontur sadzi jakbym długopisem jeździł po skórze, do koloru ciut za twarda, ale za to blackwork siada perfecto na 49ce. Dopiero się jej uczę, ale to, że ta machina jest bezprzewodowa daje bardzo dużo. Nawet w metrze kogoś wydziarasz, nie no żarty… Ale czy na pewno?

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Tu się zaczynają schody, gdyż lubię dużo różnych rzeczy w sztuce i w życiu. Podobnie jest u mnie z tatuażem. Kiedyś było to komiks i newschool. Przez długi czas chciałem iść w kierunku Jesse Smitha czy Stevena Comptona, taki typowy amerykański newschcool wyrastający z graffiti. Po drodze, jako dzieciak wychowany w latach 90-tych wpadłem na pomysł tatuowania pixelartu. Jak się okazało robi to bardzo mało osób na świecie. W sensie układa od podstaw projekty z kwadracików. Tych, którzy robią ikonki popkultury 8-bitowej takie jak Pokemony czy Super Mario trochę jest. Spróbowałem swojego szczęścia na warszawskim konwencie Tattoo Art Festiwal w 2019 roku i za pixelart zgarnąłem dwie nagrody. I miejsce w „mały kolorowy” oraz III miejsce „Best of show”. Wtedy nikt tego nie robił, ale teraz widzę, że niektórzy próbują podłapywać pomysł. Szkoda tylko, że nie rozumieją, że w pixelarcie chodzi o kwadraty i ostre krawędzie - sorry taka szydera zawodowa...  Pixelart to wysoka półka tatuażu, nie ma tam miejsca na błędy, samo mapowanie do projektu zajmuje często więcej niż przygotowanie samego projektu, więc tak jakby poświęca się bardzo dużo czasu na przygotowanie wzoru, a następnie wykonuje się bardzo stresujący tatuaż… Jestem perfekcjonistą w tym stylu i bardzo się staram, żeby prawidłowo wykonać każdy projekt. Stresujący wspomniałem, gdyż projekt pixelartu to jedna wielka nieregularna szachownica na kalce, która lubi się zetrzeć po 2-3 godzinach a wykonanie wzoru to zazwyczaj 5-6 godzin. Do tego dodam, że standardowy pixelart to jakieś 15-30 kolorów, a z tuszami też jest obecnie ciekawie. Od jakiegoś czasu rozkręcam również blackworkowy projekt – Czarna Blacha i spełniam się w mocnych kontrastowych wzorach opartych na elementach kaligrafii, ornamentach roślinnych oraz formach abstrakcyjnych. Bardzo dobrze mi się robi projekty w takiej stylistyce a następnie je tatuuje, nawet zakrywając błędy cudzej młodości w postaci tatuowania całej kończyna na czarno. Post kaligrafia lub neotribal ktoś to pięknie nazwał kiedyś.

Czy robisz własne projekty i skąd czerpiesz inspirację?

Tak robię własne projekt. Czasem jednak zdarzy mi się wykonać tatuaż w formie odtwórczej popkulturalnej ikony – bajki z lat 90-tych, przetworzenia obrazów za świata sztuki lub motywy z gier komputerowych. Jest to jedyna forma odtwórczego tatuażu, jaki uznaje. Nie kumam w zupełności kopiowania Pinteresta tłumacząc, że się ktoś „inspirował” kropka w kropkę cudzą pracą. Inspiracja polega na tym, że nas coś natchnie do stworzenia wzoru, który mamy w sobie. Ja inspiracje czerpię z życia, jak zobaczę jakąś sytuacje, zdarzenie, które wywoła we mnie pewnego rodzaju przemyślenia, które mogę potem przelać na kartkę papieru a następnie stworzyć z tego tatuaż to tak właśnie robię. Czasem prócz życia inspirujące dla mnie bywają filmy, czasem gry. Ostatnio mam trochę problem z tworzeniem nowych projektów, mam wrażenie, że mój mental odjechał do tak odległego sąsiedniego wymiaru, że jak zacznę wstawiać nowe rzeczy to ludzi zapytają „ty, co on ćpa?” (śmiech).

Podejmujesz się coverów lub dziarania na bliznach? Nie jest prosta sztuka…

Covery są świetnym wyzwaniem oraz pokazem kreatywności u tatuatora, a czasem pokazują, że się po prostu chce komuś wsadzić trochę pracy i naprawić to, co ktoś inny zepsuł. Jestem bardzo dumny z ostatniego poważnego covera, jaki wykonałem. Przyszedł do mnie klient, który miał tłustym gotykiem wytatuowane „ACAB”, wszystko było by spoko gdyby nie fakt, że litery zostały odbite na opartej o podłokietnik ręce a następnie wytatuowane, więc domyślacie się, co zrobiła grawitacja jak chłopaki skończyli (śmiech). Tak czy inaczej nie łatwo wyjść z czegoś takiego inaczej niż blackworkiem. Ja poszedłem w pewnie rodzaj ogrania tematu i żart robiąc na tych literach newschoolowego żniwiarza. Jakbym nie powiedział to byście się nie domyślili, że coś takiego tam było. Jeśli chodzi o blizny to fakt, potrafi być to ciężki orzech do zgryzienia. Zależy, w jakim miejscu na projekcie ta blizna wypada lub odwrotnie, gdzie na bliźnie wypada, jaki element projektu. Jeśli mamy jakieś gładkie przejście cieniem i tam jest blizna, to zmienia ona „płaszczyznę skóry” i igłą łatwo jest zahaczyć o nią, a to od razu widać. Kilka dni temu robiłem blackwork na bliznach, naprawdę głębokich i rozległych, i chyba nie widziałem fajniejszej rzeczy w tym roku (śmiech).

Ile czeka się sesję do Ciebie? Jak się zapisać? Korzystasz z serwisów bookingowych typu Tattoodo czy InkSearch?

Jestem pracoholikiem z luźnym kalendarzem. W zależności jak się wstrzelicie, czas oczekiwania może się wahać od kilku dni do kilku miesięcy, zazwyczaj jest to okres 1,5-3 miesięcy. Są terminy Last Minute, gdy ktoś się wykruszy, ale to naprawdę rzadkość. Najszybciej można się zapisać przez DM na Instagramie lub telefonicznie. Każdy zapis poprzedza konsultacja, na której omawiamy projekt lub burzo-mózgujemy w celu znalezienia go. Konsultacja ma też jeszcze kilka plusów, przede wszystkim mówię podstawowe informacje jak się przygotować do samego tatuażu no i możemy się poznać, co jest bardzo dla mnie ważne, żeby wszyscy czuli się swobodnie, bezpiecznie i ogólnie zaopiekowani. Konsultacja jest też filtrem dla niepożądanych klientów, bardzo na to zwracam uwagę, bo ludzie potrafią być naprawdę dziwni… ha i to ja mówię, ale poważnie uratowało mi to kilka razy nerwy. Do tej pory odmówiłem trzem osobą wykonania tatuażu i nie chodziło bynajmniej o wzór, ale to te właśnie osoby.

Nie korzystam z żadnych serwisów bookingowych, widziałem ostatnio straszne rzeczy z tym związane. Wychodzę z założenia, że im mniej pośredników między mną a klientem tym lepiej dla komunikacji i profesjonalizmu. Już w kilku studiach przerabiałem głuchy telefon. Przychodzę a tu notatka „kwiatek” trochę dużo powiedziane, w sensie „notatka”. Tyle, że jak przyjdzie klientka to się okazuje, że chodziło choinkę a na niej gniazdo z ptakami…

Rysunek własnoręczny czy program graficzny/tablet graficzny?

Ja mam lepsze flow na kartce. Podstawę projektu zawsze rysuje ręcznie, tablet jest dobry do wizualizacji oraz poszukiwania kolorystyki. Samo urządzenie na dłuższą metę rozleniwia użytkownika i upośledza rękę pod kontem rysunkowych. Oczywiście bardzo często tablet ułatwia pracę, tylko jak ktoś bez tabletu nie potrafi rysować nic to tak trochę słabo. Jako narzędzie do druku bezpośredniego na kalce to super ułatwienie.

Co jest większą sztuką. Zrobienie fajnego projektu czy przeniesienie go na skórę?

Zupełnie nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli projekt służy nam tylko, jako wzór do tatuażu, który wykonamy to sam w sobie jest on mało znaczący gdyż głownie zależy nam na tatuażu. Wiadomo jak matryca (w tym wypadku projekt) nie powala to tatuaż nawet świetnie wykonany dupy nie urwie. Chyba, że ktoś jest takim dzikiem, że robi sobie rozrys koncepcji na kartce a dalej leci z głowy z detalem już na skórze. Sam opieram się w dużej mierze na wizualizacji, mówię tu o technice budowania projektu w głowie i doczepiania do niego detali. Niestety dużo klientów chce widzieć projekt i ciężko jest im zaufać, że to, co wymyśliliśmy faktycznie jest zajebiste. Dobry projekt można też zepsuć na skórze, świetnie to widać zwłaszcza w kradzionych wzorach, w których autor miał wizje, którą mógł na skórze wyciągnąć, a osoba odtwarzająca jej nie znała, więc wykonała tylko odbitkę

A co sądzisz o „podrasowywaniu” zdjęć wykonanych tatuaży?

Znałem jedną taką tatuatorkę, która sobie „czyściła i dobijała” linie na wykonanym zdjęciu… Dla mnie to kicha na maxa, przecież po wygojeniu widać wszystko. Słyszałem też o realiście, który sobie doklejał fakturę detalicznej kratki do ubrania super bohatera tylko coś mu wyszło poza przestrzeń, w której powinno się znaleźć… Ogólnie wprowadzanie klienta w błąd poprzez „podrasowanie” w taki sposób zdjęć to oznaka braku szacunku do niego i w sumie do siebie. Jak ktoś nie umie zaakceptować tego, że popełnia błędy to smuteczek. Po co się okłamywać i innych? Żeby więcej klientów przyszło i zostawiło pieniądze? Każda praca jest wizytówką danego artysty, jeśli na zdjęciu jest super a w realu kicha to wyjdzie to na jaw.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?

Mam chyb dwa takie tatuaże. Pierwszy to przetworzona postać Myszki Micky połączonej z Venomem z Marvela. Projekt przedstawia kroczącą myszkę w charakterystycznej dla niej pozie. Zamiast jej twarzy jest rozdziawiona gęba Venoma, szpiczaste zęby, jęzor jak macka ośmiornicy, a cała postać pokryta jest czarnym śluzo-szlamem. Taki żarcik z mojej strony w kierunku popkultury… Ideologie sobie daruję, bo jeszcze ktoś zacznie myśleć w taki sposób jak ja (śmiech).

Drugi to tatuaż pikselowy przedstawiający postać Valut Dweller z gry Fallout. Wykonanie tego wzoru było zawsze moim życiowym marzeniem. Projekt przedstawia postać z charakterystycznego dla pierwszych dwóch Falloutów rzutów po skosie i trochę od góry. Klasyczny kombinezon w barwach niebieskich z żółtymi akcentami. To jest jeden z tych pixeli, który robi się 7 godzin a kalki już nie ma po 3 godzinach. Tak było i w tym wypadku, ale dałem radę. Próbuje ten drugi wzór wystawić na konkursie na jednym z konwentów, ale co raz się mijam z modelem

Najdziwniejszy tatuaż, który zrobiłeś?

Oczywiście, już legendarne „Jaja mocy woja”. Ten wzór każdy chyba widział bo był u Andrzeja na kanale Osom oraz na Gnieździe Szerszeni. Wzór przedstawiał jądra wystające z kasku i ten kask miał ćwieki i inne rzeczy… Zrobiłem go koledze na ramieniu podczas łódzkiego konwentu kilka lat temu. Jako, że panował jakiś dziwny klimat wtedy tam, stwierdziliśmy, że rozruszamy trochę publikę i wystawiliśmy ten tatuaż, jako Best of Show. Szkoda, że nie widzieliście min jury - bezcenne (śmiech).

Czy są motywy, których masz już dość lub nie robisz?

Wyjdę na największego hejtera, ale szczerość ponad wszystko. Lepiej tak niż kogoś udawać, potem i tak wszystko wychodzi… Mam szczerze dość oklepanych wzorów typu: wilk wyjący do księżyca, lew w koronie, doberman w kontrastowym przedstawieniu i innych ignorantów, które wyglądają tak samo i przeczą samej idei tatuażu, czyli podkreślaniu indywidualności. Ogólnie nie lubię powielania wzorów tym bardziej jak są niewysokiego lotu. Rozumiem, że lew, wilk i doberman nie są w zastraszającej ilości dobrych zdjęć w necie dostępne, ale aparat to chyba ma każdy w telefonie a lwa w zoo (śmiech). Naprawdę można najbardziej smętny temat przedstawić w sposób ciekawy jak się chce oraz potrafi. Bo jak się nie potrafi to, po co się brać za coś? Co do nie robienia to NIE robię wzorów nazistowskich, Pinterestowych oraz kradzionych od innych artystów.

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Ocho, tak się akurat składa, że pod koniec zeszłego roku wydarzyła się przedziwna historia, która chyba wychodzi przed szereg i wyprzedza wszystkie inne… Siedzę sobie z moim ziomkiem Ljotem w studiu - akurat „piekliśmy kilka kurczaków na jednym ogniu”. Robiłem cover jego dziarki na plecach, tym samym, powiększałem portfolio projektu Czarnej Blachy oraz zgłębialiśmy temat „wypalania bólu”, czyli przekraczania granic wytrzymałości, za którą kryje się „Hype” i stany euforii, które można aktywować w określonym stanie psychicznym, w którym akurat Ljot się znajdował. Tak krótko o tym. Jest taka już nawet nie teoria, bo sprawdziłem to z kilkoma osobami i także na sobie, która mówi, że człowiek w złym stanie psychicznym „wypala sobie ból” poprzez zadanie znacznego bólu fizycznego i tym samym jednego bólu kosztem drugiego się pozbywa. Wychodzę z założenia, że lepiej wykonać sobie tatuaż niż się klasycznie okaleczyć. Coś w rodzaju „Brutal black project”. Tak czy inaczej w momencie, gdy dojedziemy się do krawędzi wytrzymałości i zdamy sobie sprawę z tego, że to będzie bolało i nie przestanie, wtedy przychodzi akceptacja tego, co się dzieje oraz ukojenie a czasem nawet stan euforii, który utrzymuje się przez kilka dni, no i oczywiście wszystko, co nas boli w psychice znika, przestaje mieć znaczenie. Trochę taki rytuał przejścia, który nazywamy właśnie „Hypem”.

Jesteśmy gdzieś w środku dnia, tatuuje którąś godzinę, dzwoni telefon i odzywa się mój stary znajomy i mówi, że wczoraj miał urodziny itd. Zatem zaprosiłem go do nas, powiedziałem, co robimy, i że może z nami posiedzieć jak chce, możemy się z nim symbolicznie napić z okazji urodzin. Kilka godzin później przyjechał z jakimś ziomkiem i coś z nim było nie tak… dziwnie się zachowywał, dziwnie mówił - trochę jak ktoś, kto bardzo naodwalał i szukał wsparcia balansują na krawędzi ostrza noża czy jak zwał tak zwał. Klimat z niemalże rytualnego doświadczenia nirwany zaczął się zmieniać w stylistkę francuskich filmów typu „Heat” czy „Doberman”. Siedzę rozmawiam z gościem, którego znam kilka lat i zaczynam się zastanawiać jak bardzo i co komu za numer wykręcił… a następnie czy przez to kilka lat nie zmieniło się coś i to mi zaraz nie wykręci jakieś dziwnej akcji. Zacząłem go sprawdzać zadają mu pytania, bo jestem dobry w czytaniu ludzi. Widzę, że kolega zaczyna coś kręcić, uciekać wzrokiem i nawet temat „urodzinowego drinka” jakoś zniknął a on razem ze swoim ziomkiem wyszli nagle na szluga…

W tym momencie Ljot podnosi głowę i pyta „Co tu jest grane? Czemu on się tak mota? Coś nawywijał...”. Odpowiedziałem, że „cieszę się, że też to widzi, bo wiem teraz, na 100%, że mi się nie wydaje”, że jakoś dziwnie się zachowuje. Zanim położył głowę na leżance dodał „Jakbyśmy mieli się lać to jestem gotowy”. Na szczęście ta historia nie rozwinęła się dalej, ale klimat zrobił się bardzo gęsty. Fajnie jest mieć ze sobą w studiu ludzi, na których zawsze można polegać i są gotowi na każdą ewentualność. Dzieki Ljot.

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Zawsze staram się traktować innych tak jak sam bym chciał być traktowany. Dlatego jeśli okazuje komuś szacunek to oczekuje tego samego. Jak umawiam się na konkretną godzinę to tego też oczekuje. Nie lubię jak klient od samego początku ma do mnie olewcze podejście, próbuje narzucać mi swoje warunki oraz nie przestrzega ustalonych rytuałów studia. „Czuj się jak u siebie”, ale „jak jesteś w gościach to mebli nie przestawiaj”. To znaczy, że jeśli ja jestem tatuatorem a ty osobą tatuowaną to wiem jak wykonywać swój „zawód”. Jeśli jesteś przekonany, że jest inaczej to, co tu robisz? Wszedł kiedyś gość na sesje i zaczął mi mówić, co jak mam robić, zatem poszedłem w to i już po 10 minutach pytałem go o wszystko jak uczeń mistrza. W pewnym momencie zrobiło mu się głupio chyba… Czekałem na ten moment, żeby sam to zrozumiał. Nie lubię rozstawiać po kontach, ale granice trzeba stawiać.

Nie lubię też jak ktoś mówi „odezwę się później”, bo przez 9 lat nie spotkałem osoby, która by faktycznie się odezwała po tym jak to napisała. Lubię konkretnych klientów, czyli jak ktoś wie, czego chce to sukces, jak ktoś nie wie, czego chce, to nie jest to problemem, żeby wydobyć taką rzecz z danej osoby. Jednak, jeśli poświęcam komuś 1,5 godziny na konsultacji i ustalamy, co do ostatniego detalu projekt, a ta osoba pisze po dwóch tygodniach, że jednak przemyślała wszystko i nie robimy „Śnieżki i jej macochy” tylko „geparda w kwiatach”, to czuje się jakbym miał do czynienia z Attention Whore - bez obrazy pogadać możemy sobie nawet prywatnie. Na wszystko jest czas i miejsce, mam wrażenie, że niektórzy po prostu tego nie rozumieją. Tą sytuację możemy przełożyć na social media, jak z kimś rozmawiam to staram się zaoszczędzić jak najwięcej czasu, czyli zapraszam na konsultacje, na której wytłumaczę wszystko, włącznie z tym, co będę tłumaczył, a trafiam na osobę, która pisze liturgię cztery dni z rzędu zazwyczaj po godzinie 24. Po tygodniu takiego pisania leci tekst „ok, rozumiem to dziękuję”. Osobiście nie wiem, co to znaczy… Czy ta osoba dziękuje i koniec, czy dziękuje i się umawiamy, czy już się wygadał???

„Janusze tatuażu” to?

Są dwa rodzaje Januszy – klienci oraz tatuatorzy. W pierwszym przypadku może to wynikać z ignorancji oraz braku wiedzy na dany temat lub nie znajomość tego jak działa świat, w którym funkcjonujemy. Klasyką gatunku jest u klientów tekst „zrób mi to po znajomości”. Zazwyczaj taka osoba jest 15 wodą po kisielu dla nas, albo pojawiła się tylko po to, bo liczy na… w sumie nie wiem, na co… no chyba, że będzie miała coś taniej, nie wie jednak, że w świecie tatuaży „po znajomości” oznacza „doceniam Cię i wiem, że wartość materialna się na to nie przekłada, ale masz ode mnie tipa lub flaszkę”. W umyśle Janusz „po znajomości” oznacza taniej… Takich ludzi należy edukować i uświadamiać, żeby wszystkim żyło i pracowało się lepiej.

Mianem Janusza czasem określam ludzi, którzy zajmując się tatuażem grają nie czysto w stosunku do innych tatuatorów, do klientów oraz dziedziny, którą się zajmują. Mianowicie jak ktoś nie ma pojęcia np. o realizmie, czym jest ten styl i jak się wykonuje taki tatuaż a się zgłasza, że „spoko on zrobi”, albo gorzej podsyła przyszłemu klientowi zdjęcia nie swoich prac i cudze projekty to dla mnie Janusz jak się patrzy. Jak ktoś ma zamkniętą głowę i zwyczajnie nie przyswaja wiedzy od innych a nawet potrafi się obrazić, że ktoś mu rzucił pomocnego tipa to też Janusz… Jak ktoś tatuuje rok i zwraca uwagę komuś, kto tatuuje 10 lat lub więcej to tak samo JANUSZ (śmiech).

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Każdy, kto przyczynił się do mojego rozwoju i przyczynia się teraz. Każdy, kto był na tyle otwarty, żeby mnie konstruktywnie skrytykować. Każda rzecz wpływa na nas, niektóre przyjmujemy i dzięki nim dokonujemy zmian w tym, co robimy, poprawiamy naszą estetykę, zmieniamy stylistykę, czasem podpatrujemy coś sami u kogoś. Inne rzeczy nie pasują do nas, więc odrzucamy. Jakbym miał wymieniać te kilka osób, które miały bezpośredni wpływ na to jak wygląda mój styl to pewnie byli by to: Madzilla oraz Filosh, bo zawsze mi coś mówili i służyli pomocą. Konrad z Dereniowej ochrzanił mnie wiele razy, za co bardzo dziękuje, Michał Radłowski – założyciel Legendary Ink Club, bardzo dużo mnie nauczył. Sergei „Masta” Koval, u którego byłem na szkoleniu w zeszłym roku powiedział mi rzeczy, których przez całe 10 lat edukacji artystycznej nie powiedział mi żaden z profesorów. Andrzej „B.Saint” Bobola - zawsze gadamy podczas malowania murali, co można zrobić inaczej albo, jak, kto postrzega opracowywany temat. Artur „Abart” zawsze służy mi świeżym spojrzeniem na daną rzecz. Na koniec „Batoon” legenda polskiej sceny tatuażu, jemu muszę podziękować za każdą najmniejszą nawet rzecz, jaką mi mówi podczas wspólnego rysowania.

Last Minute Tattoo
Wolne sesje, guest spoty, walk in. Sprawdź i Zarezerwuj termin.

Tattooartist.pl

TattooArtist.pl to serwis skupiający najlepszych polskich tatuażystów. Podzielony jest na kategorie: tatuaż, wzór, tatuażysta i studio. Znajdziesz tu również wyrafinowane inspiracje i ciekawe treści.

Great! You've successfully subscribed.
Great! Next, complete checkout for full access.
Welcome back! You've successfully signed in.
Success! Your account is fully activated, you now have access to all content.