Szczecin: Jacek Gałan z Jack Galan Art

Wywiady - Artyści tatuażu sie 13, 2018

Staram się kreować własny wizualny styl jak „digital art”  oraz jego odpowiedniki „speed painting” polegający na mocno jaskrawych  barwach. Nie zapisuje już do siebie prac czarno-białych. Jara mnie kolor  i chcę się nim już tylko i wyłącznie zajmować. Uwielbiam robić motywy z  serii Star Wars i wszystko, co związane jest z Sci-Fi. Nie robię  geometrii, mandali, wszelkiego rodzaju dotworków, litteringu itp.  stylów. To nie moje klimaty. Ja widzę kolor. Chcę pokazać, co mi w  głowie szumi.

Zajmujesz się tatuowaniem od 2005 roku. Jara Cię to jeszcze?

Oczywiście, że mnie jara (śmiech). Po wielu latach zdałem sobie sprawę, że pasja stała się nieodłącznym elementem mojego życia. Co najlepsze, jestem w stanie się z niej utrzymać, a to daje mi wyjątkowo korzystną kombinacje na świecie. Fakt, trwa to już wiele lat, ale początki miałem jak u większości artystów. Robiłem tatuaże bardzo sporadycznie w domu, jedną lub dwie prace w miesiącu. Dopiero w 2011  roku otworzyłem pierwsze studio.

To dla Ciebie praca czy styl życia?

Zdecydowanie pasja i styl życia. Jednak nie zawsze tak było. Pierwsze lata to była ogromna fascynacja. Niestety musiałem płacić rachunki. Dlatego początki w pierwszym studio traktuje bardziej jak „pracę”. Nie mogłem też o sobie mówić jak o artyście. Czy, że mam własny styl lub, że czegoś nie robię. Po prostu się „nie przelewało” i często musiałem ambicje trzymać w kieszeni. Na szczęście moja pełna mobilizacja w edukacji klientów przyczyniła się do tego, że dziś mam ogromną  swobodę i wolną rękę w doborze tematów. To najlepsze, co mogło mi się jak na razie przytrafić.

Nie bolą Cię plecy?

Niestety bolą. Zaczęło się to już parę lat temu. Jednak staram się robić wszystko by odciążyć kręgosłup. Pomocny w tym okazał się dużo większy podłokietnik. Podczas pracy mogę oprzeć na nim swoje nadgarstki, czy przedramię. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to wygodne. Trzeba się przyzwyczaić. Problem ustał i mogę się cieszyć większą sprawnością. Plecy to „tylko” plecy. Najbardziej jednak cierpią kręgi szyjne i mostek. Szukam sposobu by to w jakiś sposób załagodzić.

Skąd pomysł żeby zostać tatuatorem? Czyżbyś oglądał Miami Ink, które w tamtym okresie miało swoją premierę?

Nie należę do grupy osób, które to oglądały (śmiech). Wiele lat później, gdy nabrałem troszkę wiedzy, widziałem kilka odcinków. Niestety okazało się, że program ten jest mocno przekoloryzowany. Moim zdaniem wprowadza potencjalnych klientów w błąd. Od procesu tworzenia projektu po samo tatuowanie, ale to tylko moje zdanie (śmiech). Tatuaże od dziecka mi się podobały. Lubiłem rysować i tworzyć coś własnego. Cała historia zaczęła się w technikum. Wtedy pierwszy raz miałem styczność z tatuażem. Było bardzo klasycznie. Kolega w szkole robił tatuaże. Nie zastanawiałem się długo i zrobiłem u niego swój pierwszy, a zaraz za po nim drugi tatuaż (śmiech). To po tym doświadczeniu stwierdziłem, że też  chciałbym się tym zajmować. Na początku bardziej hobbistycznie. Nie sądziłem, że tak się to wszystko potoczy. Właśnie tak zacząłem robić swoje pierwsze brzydkie tatuaże (śmiech).

Pamiętasz swój pierwszy raz, gdy wbiłeś igłę w czyjąś skórę?

Oczywiście, że pamiętam (śmiech). Zarówno początki nauki jak i pierwszą styczność z ludzką skórą. Wielu moich rówieśników uczyło się dziarać na świńskiej skórze itp. Ja bardziej kolorowo i nieco leniwie, pierwsze wbicia robiłem na skórce banana i pomarańczy. Chyba ten zastrzyk witamin mocno mi uderzył do głowy, bo od razu zapisałem kolegę na zrobienie przeze mnie pierwszego tatuażu. Jak każdy młody już  myślałem, że umiem to robić (śmiech). Stres oczywiście był ogromny. Zarówno przed, podczas i po tej sesji. Gdy pierwszy raz ruszyłem igłą po skórze okazało się, że robi się zupełnie inaczej niż na owocach (śmiech). Nie do końca wiedziałem, co mam dalej zrobić. Jednak szedłem w zaparte i skończyłem wzór. Niestety nie był ani ładny ani prosty. Tragedia przez duże „T”. Kolejny stres był, gdy kolega oglądał moje  „skończone” dzieło w lustrze. Trafił mi się jednak zadowolony pacjent (śmiech).

Pierwszy tatuaż, który zrobiłeś komuś to…

Pierwszy tatuaż, jaki wykonałem na ludzkiej skórze to niezwykle trudny tatuaż na łokciu. Miałem do wykonania dziewięcioramienną gwiazdę. Jej konstrukcja polegała na trzech poodwracanych trójkątach. Oczywiście nie wyszła. Kalka się zmazała a łokieć mocno zgięty. W efekcie tego zamiast dziewięcioramiennej wyszła mi ośmioramienna gwiazda (sic!). Całość robiona była tanią chińska maszynką cewkową – bodajże zakup z internetu za nie cale 150 zł. Klasa sama w sobie. Warunki domowe. Nie było jeszcze wtedy tub jednorazowych, więc całość moczyłem w roztworze do dezynfekcji. Nie posiadałem autoklawu itp. Dziś wiem, że takie  warunki i przygotowanie stanowiska, jakie wtedy miałem były dalekie od jakiejkolwiek logiki i norm. Człowiek był głupi i sądził, że sam się wszystkiego nauczy. Kolega mimo wszystkich niedogodności i niezgodności był zadowolony, a nawet przyprowadził innych chętnych. Blisko po 2-3 latach jego tatuaż praktycznie zniknął. Wykonaliśmy go ponownie, już profesjonalnie. Więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Twoja pierwsza maszynka to…

Pierwsza to struna, silnik z walkmana i stary rapidograf służący mi wtedy za „precyzyjny dziób”. Jednak nie miałem pojęcia ani o mocy ani o obrotach. Kręciła się by kręcić. Nawet na owocach nie dawała sobie zbytnio rady. Następnie odkupiłem za całe 60 lub 70 zł ręcznie składaną maszynkę rotacyjną na silniku 18V. Była już z uchwytem na standardowe tuby i igły. Wtedy był to dla mnie rarytas. To na niej pod ogień poszły  pierwsze owoce.

Czym teraz dziarasz?

Ostatnio zakupiłem maszynkę z FK Irons – model Xion. Nie ma, co jej porównywać do tych moich zabawek ze struną (śmiech). Jestem bardzo zadowolony i bardzo wygodnie mi się na niej pracuje. Jednak to kwestia  gustu i stylu. Nie każdy lubi rotacje a i często służą one np. do jednego typu pracy jak nakładanie koloru lub tylko cieni. Dla mnie zaś ta maszynka jest uniwersalna. Ma pełną regulacje miękkości i różne skoki. Jest bardzo silna na niskich obrotach. Dzięki regulacji mogę ją  dostosować do danego typu skóry. Daje mi to pełen wachlarz możliwości podczas pracy. Kilka lat temu pracowałem na Edge X również ze stajni FK Irons, a potem przez 2,5 roku na Cheyeene Pen. Jednak po czasie wróciłem do FK Irons i jestem bardzo zadowolony z jej pracy na skórze jak i procesu gojenia.

Czy preferujesz jakiś styl tatuowania?

Staram się kreować własny wizualny styl jak „digital art” oraz jego odpowiedniki „speed painting” polegający na mocno jaskrawych barwach. Nie zapisuje już do siebie prac czarno-białych. Jara mnie kolor i chcę się nim już tylko i wyłącznie zajmować. Uwielbiam robić motywy z serii Star Wars i wszystko, co związane jest z Sci-Fi. Jest to moja  druga wielka zajawka. Jestem zarówno fanem i kolekcjonerem. Jedyne, co do mnie nigdy nie przemówiło to rpg, smoki, trolle itp. (śmiech).  Wcześniej uwielbiałem realistykę, ale mnie już znudziła. Kolejny portret przeważnie z „kiepskiej” jakości zdjęcia babci czy dziadka. Najlepiej bez tła… Frajda z przekładania 1:1 już mi minęła. Oczekuje czegoś więcej od siebie. Nie robię geometrii, mandali, wszelkiego rodzaju dotworków, litteringu itp. stylów. To nie moje klimaty. Ja widzę kolor. Chcę pokazać, co mi w głowie szumi. Jak widzę świat, ale to jeszcze wymaga  troszkę pracy (śmiech).

Czy robisz własne projekty?

Zawsze składam własne projekty. Era, gdy klient przynosił wzór już dawno minęła. Choć jest wielu, co się tylko tak bawią. Wszelkie inspiracje czerpie z internetu. Zważywszy na fakt, że projekty składam w programie graficznym to bazuję często na zdjęciach. Jednak od jakiegoś czasu służą mi one tylko poglądowo do ustalenia proporcji. Staram się większość rysować za pomocą tabletu graficznego. Najwięcej frajdy daje mi zabawa kolorami i kontrastami. Zawsze przykładam dużo uwagi do  projektu. Niekiedy trwa to dłużej niż sam etap wykonania tatuażu. Uważam, że im więcej czasu poświecę projektowi tym bardziej unikatowy będzie tatuaż. Jak wspomniałem wcześniej przekładanie 1:1 już mnie nie interesuje. Co przez to rozumieć? Skład kompozycji z dwóch fotografii znalezionych w internecie nie jest czymś unikatowym. Jestem w stanie się założyć, że zarówno ja jak i inni tatuatorzy znajdą u mnie czy ja u nich te same motywy ze zdjęć wchodzące w skład tatuażu. Czym jest ta sztuka skoro każdy tylko tworzy inną kompozycje?

Czy są motywy, których masz już dość lub których nie robisz?

Zapewne nie jeden z nas ma, co jakiś czas klienta na rękaw o „powstaniu warszawskim”. Nie, że bym to wyśmiewał. Dumny jestem, że mamy tak oddane krajowi społeczeństwo. Nie jestem pewien czy oni mają wiedzę na temat samego powstania. W dużej mierze jest to jakaś obecna moda. Bo koledzy na macie czy siłce mają. Jednak uważam, że nie ma takiego tematu, z którego nie da się wyjść. Oczywiście, jeżeli klient da nam troszkę zaufania. Bo komu jak nie nam? Koledze z siłki, który ma na ramieniu setną kopie z internetu? Jednak my już troszkę w życiu  widzieliśmy. Przy odrobinie chęci zawsze można stworzyć castomowy projekt. Użyć metafor czy uciec w surrealizm i stworzyć unikatową kompozycję. Co do tematu „powstania”, mamy wiele innych równie imponujących starć w historii, wystarczy poczytać.

Tatuaż, z którego jesteś najbardziej dumny?

Jednym z takich tatuaży jest pierwszy portret wykonany przeze mnie na ramieniu mojej koleżanki. Praca czarno-biała. Był to okres, gdy tatuowałem już pięć lat. Jednak nie podejmowałem się portretów. To za namową znajomych zgodziłem się go wykonać, choć w wielkim stresie… Na szczęście tatuaż się udał i to całkiem dobrze jak na ówczesny mój poziom. Dlaczego jestem z niego dumny? Bo dał mi wiarę w siebie. Sam sobie udowodniłem, że dałem rade. Od tamtej pory sięgałem już do  odważniejszych i bardziej wymagających projektów. Kolejną dumą jest tatuaż nogi przedstawiający galaktykę i maszynę do dziarania. Zdobyłem nim pierwsze miejsce w kategorii „Big Colour” na międzynarodowej konwencji w Bucharest w 2015r. Zostałem nagrodzony po raz pierwszy w życiu. Wtedy również uwierzyłem w siebie. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Ciężka praca po raz kolejny została doceniona. Każde kolejne nagrody zawsze będą kolejnymi powodami do dumy. Obecnie największą dumą dla mnie jest pojechanie na konwencje i „przybicie piątki” z wielkimi artystami z  Europy. Poznanie ludzi, na których sam się wzorowałem, czy choćby ten wywiad daje mi pełnie szczęścia i powód do dumy. Wiem, że moja ciężka  praca jest zauważona i doceniona.

Najdziwniejszy tatuaż, który robiłeś?

Zapewne jest ich bardzo dużo, bo sami klienci są w większości  dziwni… a może to my tatuatorzy tacy jesteśmy? Ciężko stwierdzić  (śmiech). Jednym z takich świeżych przypadków jest klient z Niemiec.   Chciał wytatuować sobie wielkie realistyczne oko z portretu jego żony z  portretem córki w odbiciu oka… Całość kolorowa i realistyczna. Lekko  żartując mówię mu, że „nie ma problemu, ale to oko będzie musiało być na  całe plecy”. Na co klient, że” takie właśnie chce!”. Na początku  myślałem, że to żart. Zaważywszy jednak, że to obcokrajowiec to sprawa  zaczęła wyglądać bardzo poważnie (śmiech). Tatuaż został wykonany…od  barku do barku. Do dziś jak ktoś przewija moją galerie i trafi na te  prace to pyta mnie czy na serio ktoś to zrobił. Nie każdy wpada na tak  szalony pomysł, żeby zrobić sobie realistyczne ponad półmetrowe oko na plecach (śmiech).

Najdziwniejsza rzecz, jaka Ci się przytrafiła w trakcie tatuowania?

Rutyną jest, że klient zemdlał, płakał, wyzywał czy brakło mu prądu. Przypadki są tak różne jak klienci. Jednak takich „dziwnych” sytuacji miałem kilka, gdy miałem studio w centrum miasta, obok katedry. Systematycznie odwiedzali nas starsi ludzie, stali bywalcy tej katedry. Rzucali różne hasła typu „sataniści” czy „później ludzie raka skóry  mają”. Nie było, co z nimi dyskutować. Tego toku myślenia już się nie zmieni. Najśmieszniejsze było w tym wszystkim, że taka babcia otwierała drzwi, rzucała bojowy okrzyk, po czym zamykała drzwi i uciekała. Niczym stara poczciwa zabawa z dzieciństwa z dzwonienie do drzwi dla kawału  (śmiech).

Czy maszynki rotacyjne zrewolucjonizowały współczesną sztukę tatuażu?

Myślę, że tak. Samo wykonanie tatuażu jest dziś dwu-trzy krotnie szybsze niż kiedyś. Ale czy to tylko zasługa maszynek? Duża w tym zasługa igieł, wygodnych w użyciu cartridge, czy dużo lepszej jakości farby do tatuowania. Ja osobiście wole rotacje ze względu na wygodę. Taka maszyna się nie rozregulowuję jak cewki. Jest dużo lżejsza i  wygodniejsza w użyciu niż dawne cewki.

Ważna jest dobra maszyna czy talent?

W pierw musi być talent, później doświadczenie, a maszynkę już każdy dobiera do siebie. Nie ma złotego środku na robienie dobrych tatuaży. Gdy już się nabierze doświadczenia i wie, czego oczekiwać od sprzętu to dopiero można szukać idealnej maszyny dla siebie. Pamiętać jednak trzeba, że to ręka i oczy tatuują a nie maszynka. Doświadczony i dobry tatuator jest w stanie wykonać dobrej klasy tatuaż na średniej  klasy maszynce, ale średniej klasy tatuator na dobrym sprzęcie nie zrobi arcydzieła. Więc przede wszystkim liczy się doświadczenie i wiele lat pokory…

Uczestniczysz w międzynarodowych konwentach. Jak na tym tle oceniasz poziom naszych krajowych artystów?

Obecnie w Europie mamy tak mocno rozbudowany cały rynek, że nie widać różnicy w stylach czy organizacji konwentów. Inaczej wygląda to na wschodzie. Tam króluje wciąż styl azjatycki. Co do naszych artystów to  uważam, że jesteśmy mocną czołówką jak nie liderami na świecie. Ilość wspaniałych i zasłużonych artystów na scenie tatuażu jest u nas ogromna. W każdym dużym mieście w Polsce możemy znaleźć, co najmniej kliku  świetnych i znanych już w Europie artystów. Na tle innych krajów mamy  bardzo silną kadrę w świecie sztuki tatuażu. Cechuje nas ogromna motywacja i dążenie do celu.

„Janusze tatuażu”… zauważyłeś takie zjawisko?

Uważam, że jest to określenie jak najbardziej trafne. Tak samo  jak, choćby w budowlance mamy fachowców i „flachowców”. Oczywiście takie określenie może zaboleć. Ja się cieszę, że powstało dużo później, niż moje początki. Inaczej też bym zagościł w tej galerii. Jednak dziś mamy inne czasy. Jak ja się uczyłem nie było materiałów w internecie, na „YouTube”. Nie było tzw. poradników, a większość uczyła się sama w domu robiąc buraki. Dzisiaj jest taka duża ilość studiów w miastach, że bez problemu młody człowiek mający talent znajdzie miejsce by zacząć  praktykę. Oczywiście nie każdy szuka praktykanta do studia. Ale trzeba patrzeć realnie. Dziś są dużo większe możliwości. Dziś praktykant po trzech latach robi poziom jak ja po dziesięciu latach. Osobiście zachęcam do chodzenia i pytania o praktyki. Tam można nabrać doświadczenia. Artyści z wieloletnim doświadczeniem poprowadzić mogą  praktykanta tak, aby ten jego pierwszy tatuaż był zrobiony na tyle  dobrze by nie trafił na „Januszy”. Jednak trzeba pamiętać, że pokora i szacunek do innych tatuatorów są najważniejsze. Nawet, jeżeli ktoś po  dwudziestu latach stanął w miejscu, to szacunek mu się należy. Często zajmuje się tym dłużej niż nie jeden praktykant żyje. Gdyby nie oni, nie  byłoby dziś naszej sceny tatuażu.

Czy jakieś szczególne zachowania u Klientów Cię irytują?

Najbardziej irytująca jest zawsze osoba, która się wierci, rusza i  zaczyna przeszkadzać. Nie da się pisać wiersza, gdy ktoś wyrywa Ci  kartkę spod pióra. Często sama rozmowa z klientem nie daje rezultatów.  Nieraz musiałem kończyć sesje szybciej niż planowałem. Oczywiście  większość osób jest oburzona, bo mieli termin na cały dzień. Skoro nie jestem w stanie pracować to cóż mogę zrobić więcej? Przecież to oni będą  nosić ten tatuaż całe życie a nie ja. Staram się zadbać o to, by obie strony były zadowolone. Zazwyczaj po dłuższej spokojnej rozmowie każdy to rozumie i następnym razem po skończonej sesji dziękuje za taką decyzje.

Czy jest jakiś artysta, który ma lub miał wpływ na Twój styl?

Na początku ogromy wpływ miały na mnie takie nazwiska jak Bob Tyrrel, Paul Booth, Guy Atchison. To były pierwsze ogromne nazwiska,  jakie zauważyłem. Następnie zacząłem się doszukiwać polskich artystów. Lokalnie „Anabi”, czy dalej szukając w głąb kraju Kazimierz „Kosa” Rychlikowski. Wielkie pokłony należą się Tomaszowi „Tofi” Tofińskiemu i Maxowi Pniewskiemu za wypracowanie własnych rozpoznawalnych na świecie styli. Niedawno miałem przyjemność poznać osobiście Maxa.  Zrobił na mnie ogromnie  pozytywne wrażenie za wiedzę, podejście i styl bycia dobrym człowiekiem. Niezapomniane spotkanie i wyciągnięta wiedza. Mam nadzieje, że poznam  jeszcze wielu takich świetnych artystów.

Jak się czujesz z tym, że dla młodych tatuażystów możesz być artystą – mentorem – wzorem do naśladowania?

Podoba mi się to, ale też bardzo onieśmiela. Uważam, że sam ze  swoimi tatuażami, techniką jak i stylem mam jeszcze wiele pracy do  wykonania. Jeżeli znajdują się wierni fani i młodzi tatuatorzy, którzy  widzą we mnie wzorzec, to utwierdza mnie to w przekonaniu, że ciągle idę  do przodu a cała ciężka praca wykonana do tej pory nie poszła na marne. Jednak nie jest to jeszcze chyba ten etap by mówić o mnie, jako o  wzorze do naśladowania czy bycia kogoś mentorem (śmiech). Sam nadal się  uczę i szukam wielu inspiracji by osiągnąć własny styl. Jeszcze długa droga przede mną do osiągnięcia tego celu.

JACK GALAN ART - Zobacz portfolio i zrób tatuaż
tatuażysta z Szczecin. Portfolio tatuaży, wzorów, informacje kontaktowe.
Seminarium z tatuażu kolorowego - Jack Galan: 20-21.02.2021
Seminarium organizowane jest przez Jacka Galana, tatuażystę z 15-letniem doświadczeniem w branży. Seminarium jest 2 dniowe i odbędzie się Silver Hotel w Szczecinie. Skierowane jest do tatuatorów zaawansowanych. DZIEŃ 1 9:00-12:00 - Teoria - przygotowanie wzoru pod tatuaż, jego kontrast, jaskrawość i…

Tattooartist.pl

TattooArtist.pl to serwis skupiający najlepszych polskich tatuażystów. Podzielony jest na kategorie: tatuaż, wzór, tatuażysta i studio. Znajdziesz tu również wyrafinowane inspiracje i ciekawe treści.

Great! You've successfully subscribed.
Great! Next, complete checkout for full access.
Welcome back! You've successfully signed in.
Success! Your account is fully activated, you now have access to all content.