Rybnik: Tomasz "Tofi" Torfiński z Ink-Ognito. Specjalny wywiad przeprowadzony przez Smyka dla TattooArtist.pl - cz.1

Wywiady - Artyści tatuażu cze 30, 2020
Tatuaż jest moim stylem życia pod każdym względem. Nie tylko jego wykonywanie, ale też projektowanie czy nauczanie. To siedzi w głowie przez cały czas z przerwami na normalne życie. Tatuowanie zakorzeniło się we mnie od samego początku. Przesiąknąłem tym do szpiku kości.

Dziarasz już prawie 20 lat. Pamiętasz jeszcze jak to się wszystko zaczęło? Skąd wziął się pomysł, że zostaniesz tatuażystą? Tatuaże jak i bycie tatuażystą to chyba była spora abstrakcja jak na tamte czasy?

Z tatuażem zetknąłem się dopiero w wieku siedemnastu lat i od razu zaiskrzyło. Wcześniej nie miałem żadnych związanych z nim zajawek. Był totalnie przewrotny jak na tamte czasy. To było coś ciekawego, czym inni się nie pasjonowali. Wykonywane przez nielicznych. To nie było ani interesujące zajęcie ani lukratywne. Tam gdzie ja się wychowałem było bardzo mało perspektyw. A to była alternatywa artystyczna. Można było zrobić coś ciekawego, innego a niekoniecznie iść z prądem ówczesnych zawodów, które w tamtych czasach były mało atrakcyjne. Ten pierwszy kontakt był w dosyć nieprofesjonalnych warunkach. Oczywiście nic o nim nie wiedziałem, ani o higienie, ani o technice jak się go wykonuje. To mnie w naturalny sposób zaciekawiło. Totalnie zagadkowa dziedzina. Problemem było to, że żeby tatuować trzeba było umieć coś narysować. Branża pod tym kątem strasznie kulała. Wtedy niezbyt wiele osób potrafiło dobrze rysować. Tatuował tylko ten, kto miał dostęp do sprzętu a niekoniecznie talent i zmysł artystyczny. A ja, jako młody chłopak kompletnie nie umiałem rysować, ale spróbowałem i tak jakoś to się zaczęło.

Czy po dwóch dekadach dziarania jara Cię to jeszcze?

Na całe szczęście nadal jest to pełnoprawna zajawka, która jest moją pracą i hobby. To siedzi w głowie przez cały czas z przerwami na normalne życie. Tatuowanie zakorzeniło się we mnie od samego początku. Przesiąknąłem tym do szpiku kości. Tatuaż faktycznie jest dla mnie wszystkim, co mnie otacza. Przeznaczam mu cały mój czas w pracy. Nawet po pracy jestem jakby w pracy. Dla mnie to nic złego i negatywnego. Wychodzę ze studia i przemieszczam się do domu gdzie robię projekty itp.. Żyje tatuażem z przerwami na trening czy inne przyjemności. Nie da się w moim przypadku tego rozdzielić. Kiedyś oczywiście próbowałem. Czasem myślę sobie, że to w złym kierunku się zagalopowało, ale z drugiej strony zaczęło to przynosić takie pozytywne efekty w postaci lepszych tatuaży, otwartej głowy i fajnej komunikacji z dobrymi artystami, a czasami z tymi słabszymi. Wymiana tej energii tatuażowej wypełniła mnie kompletnie.

To dla Ciebie praca czy styl życia?

Trywialnie to brzmi, ale tatuaż jest moim stylem życia pod każdym względem. Nie tylko jego wykonywanie, ale też projektowanie czy nauczanie. Jestem z wykształcenia nauczycielem wychowania plastycznego. Bardzo chętnie się dzielę wiedzą czy to pod kątem przygotowania do zawodu tatuażysty, czy to na poziomie wyższym - jak wydobyć z siebie tą osobowość i przełożyć ją na skórę. To jest niewymierna wartość, którą się trzeba dzielić. Takie dobro, które pomiędzy nami jest i sam bardzo chętnie tą wiedzę chłonę. Wiesz sam dobrze, że jak się poznaliśmy i jak rozmawialiśmy na temat tatuaży to te rozmowy piętnaście lat temu były płytsze. Po prostu poznawaliśmy tę branżę. W miarę upływu czasu i wspólnej obecności,  tematy się coraz bardziej "zagęszczały". Wymiana informacji była coraz bardziej merytoryczna i wartościowa. Bardzo to szanuję, bo z wieloma artystami w ten sposób wywiązały się więzi. Współtworzymy swoje kariery. Jest to bardzo pozytywne.

Jeśli ktoś po dwudziestu latach pracy nadal cały czas mówi o tatuażach, cały czas obserwuje scenę i cały czas brnie do przodu to musi to kochać, bo nie ma innej opcji. Jako, że każda miłość ma swoje plusy i minusy to chciałem Ciebie teraz zapytać o minusy tego zawodu?

Minus to pojęcie względne, bo coś, co dla mnie jest minusem dla kogoś innego może być plusem i na odwrót. Więc ogólne minusy może sobie odpuszczę ze względu na to, że można się ich po prostu domyśleć. Z mojego odczucia największym minusem jest to, że jest to bardzo dynamiczna branża. Rozwiązania, które stosowaliśmy na przestrzeni tych ostatnich dwóch dekad są już zdezaktualizowane. Przepływ informacji jest szybszy i jakość tatuażu wzrosła kilkukrotnie. Trzeba się ciągle dostosowywać do czasów, w którym się ten tatuaż wykonuje. To oczywiście jest pozornie negatywne, bo to wymaga od nas bycia na bieżąco. Czasy social mediów i mocnego spopularyzowania konwencji też zdecydowanie zmieniły branżę. Bardzo dużo rozmawiam z kolegami, w którą stronę to zmierza. Jestem ciekaw, w jakim kierunku to wszystko biegnie. Mam kilka swoich teorii, ale te dywagacje zostawimy może na inną okazję.

Byłeś jednym z pionierów. Jak zaczynałeś nie było tzw. branży. Jak przez pryzmat czasu postrzegasz rozwój polskiej sceny tatuażu?

Z tym byciem pionierem to jest tak nie do końca. Ja mam do dziś swoich idoli z tamtych czasów i oni dla mnie byli pionierami. To było takie nieskażone środowisko. Bardzo zamknięte, bardzo elitarne i bardzo chciałem się do niego dostać. Mówię tu o „oficjalnej” scenie tatuażu, która wtedy tak naprawdę się tworzyła. Bardzo podobały mi się tamte czasy jak i podobają mi się te obecne. Wtedy za 70%, jakości tatuażu odpowiadaliśmy my a za pozostałe 30% sprzęt, jakiego używaliśmy. Maszyny i igły były tylko dodatkiem do tego, co potrafiliśmy wykonać. Dziś jest odwrotnie 30% to talent a 70% jakości tatuażu mamy dzięki sprzętowi. Daje on nam możliwość wykonania poprawnego tatuażu z nasyconymi kolorami, które są mocno wbite w skórę. To jest jedna z największych różnic.

Nie było internetu, poradników, seminariów, sprzętu…

Osobiście uważam brak internetu za zdecydowany minus starych czasów. Zazwyczaj staram się być na bieżąco ze sprzętem i technologiami, które są wprowadzane w życie. To są dodatkowe narzędzia, które nam ułatwiają pracę. Od wielu osób z tego starszego pokolenia, które ze mną współtworzyły scenę słyszałem, że „teraz wykonanie tatuażu to nie jest żaden wyczyn, że my to mieliśmy gorzej” itp. Przedstawiają to wszystko w negatywnym znaczeniu. Ja jestem optymistą i realistycznie patrzę bardzo na świat i staram się znaleźć we wszystkim pozytywy. Skoro nie mieliśmy Internetu i nie mieliśmy sprzętu, czyli byliśmy w jakiś sposób pokrzywdzeni? Przecież dobrze sobie radziliśmy. To jednak nie znaczy, że teraz z tego Internetu czy maszynek rotacyjnych mamy nie korzystać. Wbrew temu staremu pokoleniu ja nie hejtuje tego, że młodsi mają dziś łatwiej. Ja też dzięki temu mam łatwiej. Zmieniałem bardzo elastycznie sprzęt. Dostosowywałem się do nowych standardów i one podnosiły też, jakość mojego tatuażu. Wystarczyło mieć po prostu otwartą głowę, bo to jest klucz.

Kiedyś zostawało się tatuażystą dzięki pasji. Dziś większość osób kieruje się biznesem a nie swoimi zainteresowaniami. Jak to widzisz?

Ja mam takie wewnętrzne poczucie, że pobudki, dla którego młode pokolenia interesuje się tatuażem wynikają z tego, że telewizja ukazuje artystów tatuażu w takim bardzo fajnym świetle, za tym idą korzyści finansowe itp. Bardzo się cieszę, z tego faktu, że ja, jako to stare pokolenie nie jestem obarczony takiego typu pobudkami. Dla mnie tatuaż to jest przede wszystkim pasja. Była nisza, którą ktoś mógł wypełnić. Niejednokrotnie taka osoba ryzykowała. Sprzęt był bardzo drogi a rynek pracy mocno skurczony. Więc szacunek dla tych pierwszych artystów, którzy to rozpoczęli w Polsce. Ja zastałem już taki zalążek świata tatuażu, który był stworzony przez pasjonatów. Ci pasjonaci przy okazji oczywiście zarabiali pieniądze, ale nie takie duże, jak teraz są w branży. Niejednokrotnie wyjeżdżali gdzieś za granicę by potem przywozić jakieś patenty. Mieli dostęp do zagranicznych czasopism. Też sobie wtedy bardzo dobrze radzili. Podoba mi się to, że branża była wtedy faktycznie taka jakby bardziej ekskluzywna. Mieliśmy małą społeczność i ona się powtarzała na konwencjach. Oczywiście każdy z nas traktuje to w dwojaki sposób. Nie można wykonywać pracy, z której nie czerpiemy korzyści, bo przecież musimy się utrzymać, więc ona musi być biznesem. Jednak zupełnie czymś innym jest biznes polegający na prowadzeniu studia tatuażu przez artystę a zupełnie innym przyjście z innej branży i otwarcia sobie studia tatuażu, bo można zrobić na tym biznes. Oczywiście ten ktoś ma do tego prawo, może zainwestować, może stworzyć miejsca pracy itd. Każdy robi ten swój interes na swój sposób i tyle ile znam osób, każdy robi to inaczej, bo każdy ma zupełnie inne pobudki do tego. Dla mnie główną pobudką, jest to, że wykorzystuje swoje wykształcenie plastyczne do tego, żeby się artystycznie wypowiadać i to się nie zmieniło przez te ostatnie dwadzieścia lat. Tylko to pozwala mi być nadal aktywnym w tej branży.

A jakie jest młode pokolenie?

Z nadejściem nowych czasów musiałem zaakceptować pobudki wyboru tego zawodu przez młodsze pokolenia. Jeden na dziesięciu młodych artystów faktycznie ma wszystko poukładane dobrze w głowie. Jest wykształcony plastycznie. Zanim zacznie tatuować to ma już wymyślony swój styl. Wykorzystuje i narzędzia i social media. Uczestniczy w seminariach i uczy się od starszych. I powiem Ci, że ja też nadal to robię. Będąc na seminariach, które sam prowadzę również jestem słuchaczem. Nigdy nie wychodziłem i nie olewałem moich kolegów, którzy mówili przede mną albo po mnie. Lubię być zaangażowany. Ja zastałem tą branże, na której tak metaforycznie powiem, zostało zasadzonych wiele kwiatów przez moich poprzedników i rówieśników i myśmy sobie te kwiaty pielęgnowali. Niestety to nowe pokolenie nie patrzy na to w ten sposób. Przychodzą po prostu na żyzną glebę, którą wyjaławiają. Nie mają takiego poczucia, żeby coś dać od siebie tej branży i wcale im się nie dziwię. Czasy są zupełnie inne. Tylko trzeba pamiętać, że to nie jest studia bez dna. W pewnym momencie owoce tego wszystkiego, co inni stworzyli zostaną przejedzone.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie…

Kiedyś myślałem sobie, że to jest tylko chwilowe i to minie i wrócą stare czasy, które mieliśmy wcześniej. Ostatnie lata pokazały jednak, że to się już nie zmieni. Nowe pokolenia zachłyśnięte jest szybkim pieniądzem, szybką sławą, szybką nagrodą itd. Kolejny raz moje pokolenie musiało się dostosować do tego, że mamy nowe czasy i jednostek, które artystycznie chciałyby coś więcej, jest, coraz mniej niż kiedyś. Jednak nadal jest pole do popisu dla takich prawdziwych artystów, którzy mają coś do powiedzenia, którzy mają swoją osobowość i bardzo chętnie dowiaduję się o takich osobach z Internetu czy z polecenia znajomych. Niektóre osoby z młodego pokolenia faktycznie angażują się w scenę. Organizują wystawy. Nie mają może takiej siły przebicia, ale wszystko przed nimi. Mega pozytywnie na to wszystko patrzę. Lubię obserwować czyjś sposób myślenia, bez względu na pokolenie, bez względu na to ile ktoś ma lat. Lubię tą artystyczną drogę. Mam wielu kolegów rzeźbiarzy, malarzy. Każdy miał swoją drogę, pomysł na siebie. Niekoniecznie komercyjny, ale taki życiowy. To jest moja droga. Ja chcę robić to, ja chcę projektować buty, ja chcę rysować portrety.

Jest „boom” na tatuaże i tego nie da się ukryć.

To, że tatuaż jest tak spopularyzowany dobrze wróży na przyszłość. Wydaje mi się, że jest duży potencjał w tych młodych pokoleniach. Chcę to obserwować, chcę się od nich uczyć. Wyobrażam sobie jak ten świat tatuażu może wyglądać już bez mojego czynnego udziału. Będę jego obserwatorem, bo jestem jego pasjonatem, może nie jego historii, ale kierunku, w którym on zmierza.

Skoro już jednak rozmawiamy o tatuażu, jako o biznesie. Niedawno świętowaliście 10-lecie istnienia. Jak to jest być właścicielem studia, które zalicza się do grona tych najlepszych w kraju?

Oficjalnie jestem właścicielem, ale wszystkie finansowe sprawy, jeśli chodzi np. o budżet rozwiązuje manager. Ja nie jestem w stanie używać swojej wyobraźni w takich kwestiach. Od początku się przed tym wzbraniałem. Nie chciałem, żeby pieniądz był moim głównym motywatorem do prowadzenia studia, bo ono z założenia miało być miejscem, w którym chciałem skupiać artystów. Chciałem, żeby moje studio było taką jakby kolebką artystyczną, taką bardziej inicjatywą. Miejscem, w którym nowi, młodzi artyści będą pod moim okiem rozwijać swoje kariery bez blichtru i czerwonych dywanów. Przyjmując nowych ludzi do pracy wyszukiwałem takich artystów, którzy mają polot i pomysł plastyczny na siebie. Jest to miejsce, które mocno inspiruje. Robiąc to tyle lat nie możemy się sami kopać w tyłek, żeby się motywować, ale w końcu nam tej motywacji braknie. Żeby iść do przodu potrzebujemy energii i charyzmy młodych artystów i właśnie takie to studio po dziesięciu latach jest. Oczywiście przy okazji współpracujemy, zarabiamy pieniądze i obsługujemy klientów itd.

Wasza ekipa jest na bardzo wysokim poziomie. Każdy specjalizuje się w czymś innym.  Jakim sposobem udało Ci się zgromadzić w jednym miejscu tylu utalentowanych artystów?

Ciekawostką jest to, że ja nigdy na siłę nie szukałem pracowników do studia. Do mnie się nie zgłaszają ludzie do pracy tak, na co dzień. A jak się już zgłoszą to są to takie osoby, które wiedzą, że mogą coś zwojować. Są sprytni w taki pozytywnym znaczeniu. Wiedzą, czego ja oczekuje. Trzeba po prostu pokazać coś fajnego,  żeby mi zaimponować. Większość osób, która do mnie przychodziła z portfolio była, do tego przygotowana. To były osoby, które wiedziały, co to jest za studio. Wiedziały, że przygotowanie zwykłego portfolio z narysowanym wilkiem w lesie nie wystarczy. Zgłaszają się osoby, które mają na siebie pomysł. Wiedzą, że trzeba mieć osobowość, charyzmę i wiedzę plastyczną. Wiedzą, że moje artystyczne zaplecze jest mocno wysublimowane i to, co mi pokażą musi mnie po prostu rozjebać. Zdobywanie pracy w naszym zawodzie wymaga odwagi.

Fajnie to sobie wymyśliłeś.

Mi się tak kiedyś w ten sposób udało dostać pracę. Ważne jest jednak posiadanie tego zaplecza plastycznego, bo to dodaje trochę punktów w tej branży. Pomyślałem sobie kiedyś, że jak będę miał w przyszłości studio to takich ludzi bym chciał mieć u siebie. Pojadę na swoją uczelnię i poproszę profesora z malarstwa, żeby podał mi nazwisko najlepszego malarza i wtedy sobie go nauczę tatuować. Rozmawiając o tym z ludźmi ze starszego pokolenia zderzałem się ze ścianą, bo okazywało się, że tak się nie robi. Mówili „Ty masz wziąć kogoś, kto tatuuje, bo ma już swoich klientów. Nie musisz go uczyć” itd.. Jednak w moim odczuciu to jest osoba ze złymi nawykami, które nabyła gdzieś tam po drodze, których trzeba ją oduczyć. Do tego trzeba ją nauczyć rysować, bo pewnie jak nie była w szkole to nie wie to jest kontrast, światłocień, kompozycja.

To wykształcenie plastyczne jest dla Ciebie bardzo ważne?

Ta elementarna szkolna wiedza jest w tatuaży mega ważna podstawą. Wszystkie osoby, z którymi współpracuje mają u mnie punkty za tą wiedzę. Okazało się, że takiego typu podejście do osób z zewnątrz tego świata tatuażu, jest o wiele lepsze, bo kształtujemy wspólnie osobowość takiego artysty. Dlatego Ink-Ognito nie tworzy uniwersalnych artystów. Jak zaczynałeś to musiałeś być uniwersalny, ja też. Każdy z nas zaczynał w trochę innych czasach, ale ode mnie wymagano, żeby dziś zrobić portret, jutro chiński znaczek, a w pojutrze smoka. Musiałem być wszechstronny, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że jak jesteś od wszystkie to tak naprawdę jesteś do niczego. Reasumując spełniła się ta moja wizja z wyjątkiem tego, że ja nigdy nie poszedłem na tę uczelnie pytać o tego malarza. Te osoby same do mnie przychodziły. Tak jakby wiedziały, że ja w ten sposób chcę pozyskiwać pracowników, a w zasadzie nie pracowników, a członków ekipy. Nie ukrywam, że najbardziej podoba mi się współpraca właśnie z osobami, które nie mają żadnego doświadczenia w tatuażu. Pytam artystę, w jakim kierunku chciałby sobie pójść, w jakim kierunku pomóc mu się rozwinąć. Podoba mi się, że to jest nasza wspólna wymiana doświadczeń i wspólne formowanie tej jego kariery. Takie osoby potem czują się bardzo swobodnie w tym wszystkim, co robią i bardzo szybko stają się specjalistami w swojej dziedzinie. Jestem dumny z wielu osób, które choć już mnie nie pracują to nadal świecą w branży. Ten blask został właśnie wydobyty u nas. Nieważne, jaki kto styl preferuje, droga do samorealizacji jest analogiczna u każdego.

A mógłbyś przedstawić w skrócie osoby, które aktualnie u Ciebie w studiu się znajduję?

Karola wszyscy znają, bo zajmuje się portretami. Na chwilę obecną najdłużej z nim współpracuje, bo już od dziesięciu lat. Poznaliśmy się na samym początku otwarcia studia i od samego początku nam to wszystko zaiskrzyło. Mamy to samo wykształcenie, więc na jednym poziomie się porozumiewamy. Jak on dołączył to ja zrezygnowałem z robienia portretów, bo on to po prostu robił lepiej. Ustąpiłem miejsca lepszemu od siebie specjaliście. Przyszedł z polecenia Saskiego (Banana Ink). Przeprowadził się do Rybnika a Saski widział, że on fajnie maluje. Wygląda jak informatyk wyciągnięty z sali informatycznej, prosto od komputera i tak go oceniłem jak wszedł do studia. Jednak jak mi pokazał swoje obrazy to od razu po pierwszym dostał pracę. Ja z nim nawet nie rozmawiałem, bo po prostu widziałem potencjał w tym chłopaku. A wiesz, co on powiedział? On odrzekł, że nie jest zainteresowany tatuażem. On chciałby być profesorem na uczelni i uczyć malarstwa. Przyszedł sobie porozmawiać o sztuce a dostał pracę, której nie przyjął, bo nie był nią zainteresowany. Dopiero później to wszystko w nim się „zrodziło” i cieszę się, że postanowił spróbować. My potrzebujemy w branży właśnie fachowca od portretów. . I tak właśnie się ta moja ekipa formowała, formuje nadal i tego typu pobudkami ja się kieruje wprowadzając kogoś w świat tatuażu.

Kto następny?

Tomek Kołucki - mega niepozorna osoba, ułożony chłopak. To była pierwsza osoba w studiu, która miała naprawdę wszystko poukładane, nie ma żadnego chaosu. Jest porządek od decyzji dotyczącej stylu po bardzo elokwentne rozmowy i wyciąganie wniosków. U niego nie było żadnego strzelania ślepakami tylko konkrety od samego praktykowania przez skóry. Było wyklarowane, co on ma robić, w czym się będzie specjalizował i ta jego droga do realizacji autorskich projektów przebiegła najbardziej płynnie z wszystkich chłopaków, którzy są u mnie. Oczywiście też ma wykształcenie plastyczne. Został polecony przez Karola, jako kolega z pleneru malarskiego. Mama Tomka, Aldona jest mega dobrym nauczycielem plastyki, do której zresztą moja córka uczęszcza. Wywołała się kolejna interakcja. Karol mówi "jest Tomek i ma potencjał, przynajmniej poznajcie się, pogadajcie". No i faktycznie okazało się, że wszystko się zgadza. Nic nie trzeba było tłumaczyć. Wystarczyło tylko dopracować styl.
Jest Tomek Podleśny. Przychodził z rysunkami. Nikt mu nic nie obiecywał. Ja tylko testowałem to, z czym wróci i czy uwzględni w kolejnych pracach wszystkie sugestie, które wspólnie chłopakami mu podsuwaliśmy. Okazało się, że chłopak jest bardzo systematyczny i słowny. Wszystkie rysunki ponumerowane, ładne, czyste z wyeliminowanymi wszystkimi błędami. Nie możesz przejść obojętnie obok kogoś takiego, bo jednak widzisz, że w nim jest duża doza determinacji. To jest wbrew dzisiejszemu pokoleniu i samo to imponuje. Chłopak jest po prostu zawzięty. U niego po rocznym tatuowaniu, odsetek wykonywania autorskich projektów wynosił z 95%. Ja nie znam takich statystyk od momentu jak zacząłem tatuować. Bardzo szybko się we wszystkim odnalazł i jest na tej scenie jedną z ciekawszych osób, która robi autorskie rzeczy. Jest Marcin Kudosz, którego Karol wyszkolił. Chłopak po niespełna roku już jest pełnoprawnym realistą. Sprawdziłem trzy jego obrazki na telefonie i powiedziałem "masz pracę". Miał wtedy dziewiętnaście lat. On też mi podziękował za propozycję, odmówił i wyszedł. Powiedział, że jeszcze nie jest gotowy, że idzie teraz na studia i wróci w odpowiednim momencie. Wrócił po roku i zapytał, czy moja propozycja jest nadal aktualna. Następnego dnia zaczął dziarać. To kolejny raz potwierdza moją tezę, że wykształcenie w tym kierunku wpływa na potencjał artystyczny. Jest jeszcze Kuba Rumianek, który do nas przyszedł niedawno i to też jest ciekawa historia. To jedna z tych osób, która bardzo dobrze tatuuje. Wiedział, że w naszym studio można się ukierunkować a takiej możliwości nie miał tam gdzie pracował. To była to kwestia czasu, że z tych jego prób rysunkowych zaczęło się wyłaniać coś, co w nim drzemało. Znalazł pomysł na siebie. Drzemie w nim wielki potencjał, który zostanie zrealizowany na klientach bardzo dobrym realistycznym, cieniowanym tatuażem. Kolejną osobą jest Lukas Suerte, który nawet nie mieszka w Polsce tylko przylatuje do nas na dwa tygodnie po to, aby z nami pracować. Też wszechstronny artysta i też pracujemy nad jego portfolio. Jak jest u nas to staramy się wszyscy ten wspólny mianownik z niego wyciągnąć. Wiadomo, że każdy z nas tą lwią część pracy musi wykonać sam w domu. On ma o wiele trudniej, bo porusza się pomiędzy dwoma krajami. Robi jeszcze w międzyczasie guest spoty. Jest bardzo dobrym artystą, robi modele 3D, trochę mroku. Zobaczymy, jaki z tego wyjdzie twist. Nie mogę zapomnieć również o Marku Graniecznym, który dołączył, jako jeden z ostatnich do ekipy. Marek jest najstarszy z naszej całej ekipy, bo ma 42 lata. Był nauczycielem plastyki przez 10 lat. To była jego strefa komfortu, ale jako artystyczna dusza nie spełniał się w tej pracy. Widać, że jest wyrwany z tego swojego artystycznego świata. Jego tatuaż jest dynamiczny. Jak przyszedł na rozmowę to ja sobie pomyślałem, czego ja mogę się spodziewać po nauczycielu plastyki. Jak pokazał portfolio to ja zamilkłem. Rozłożył to na stole i nie musiał nic mi tłumaczyć. Dla mnie to był gotowy produkt. Po piętnastu minutach już miał pracę a gadaliśmy jeszcze dwie godziny. On rzeczywiście odrobił zadanie domowe. Przygotował swoją osobowość, którą przerzucił na papier.

A jest ktoś, kogo szczególnie mile wspominasz, choć już go nie ma u Ciebie?

Tak. W między czasie był Darek Doktor, który przeprowadził się do Rybnika. Miał potencjał i wspólnie nam się udało bardzo fajnie to wszystko z niego wyciągnąć. Teraz oczywiście jest już na swoim i to jego studio rozwija się w fajnym kierunku. Robi mega progres. Bardzo mi się to podoba i jestem z niego dumny i trzymam za niego kciuki. On odrobił zadanie domowe w stu procentach. Wykorzystał totalnie całą wiedzą zdobytą w studio. Fajnie to wszystko przekuł w solidną karierę a przy okazji jest też wspaniałym człowiekiem. Oczywiście mieliśmy swoje upadki i wzloty, ale mimo wszystko współpraca na każdym poziomie się kleiła.

Masz dar do kreowania karier i to nie tylko tatuażystów…

No tak. Jest jeszcze Saski, czyli Banana Ink. Sytuacja dosyć mocno przewrotna, bo jesteśmy kolegami z dzieciństwa. Mieszkaliśmy w jednym bloku. On był i jest o wiele młodszy ode mnie. Zaczął się u mnie tatuować i okazało się, że ta wspólna zajawka ciągle się przewija. Przyszedł do mnie po otwarciu studia, jako przedstawiciel handlowy i mówi, że się nudzi i by coś porobił. Powiedziałem mu, żeby kupił kilogram bananów i sobie podziarał. Okazało się, że to podłapał. W taki niewinny sposób to sobie ewoluowało w to, czym jest teraz w świecie tatuażu. Fajną częścią jego historii jest to, że opowiedziałem Radkowi, który organizuje konwencje w Krakowie, że mam takiego kolegę, który tatuuje banany. Ten zaprosił go, jako atrakcję na TattooFest i tak powstał Banana Ink. Od małego zalążka skonstruowała się machina, która jeździ z nami po całym świecie, od Hong Kongu po Bruksele. Robi więcej konwencji niż przeciętny artysta tatuażu i jest rozpoznawalny na całym świecie. Jest po prostu pozytywną osobą, która zaraża swoją energią. Po drodze też ewoluował. Był naszym piercerem, teraz jest na recepcji i obsługuje całą tą kwestie organizacyjno-terminową. Jest w branży, jest wśródnas, jest częścią tego studia.

To wszyscy?

Nie. Na koniec zostawiłem sobie Dawida, który jest moim managerem. Odpowiada za wszystkie moje kwestie wyjazdowo-artystyczne. Jest moją prawą ręką. On sprawuje władzę w studiu. Spina to wszystko do kupy pod każdym względem. Ma prawo do wszystkiego, łącznie z decyzyjnością w poszerzaniu ekipy. Zima (Zima Dots – Jakub Zmarzły) jest właśnie jego odkryciem. To on mi go przestawił, że „jest taki pracowity chłopak”. Taka jest między nami zależność. Oczywiście też na początku spotkałem się ze ścianą. Jak postanowiłem przyjąć managera do pracy to też okazało, że wtedy takie osoby wysypywały się jak grzyby po deszczu, po studiach, ale to byli ludzie spoza branży a ja potrzebowałem kogoś, kto o tatuażu coś wie. Dawid był moim klientem i w pewnym momencie nasze drogi się przecięły. Oczywiście wbrew logice, bo nie jest w tym kierunku wykształcony. Wspólnie mogliśmy stworzyć osobę, która jest managerem takiego studia tatuażu a nie żadnego innego. Zrobiliśmy wszystko, cały plan działania, żeby czuł się komfortowo ze swoimi obowiązkami, aż w końcu przejął ode mnie trzymanie tego interesu. My tatuażyści jesteśmy indywidualistami i każdy jednak próbuje mieć nad wszystkim kontrole. Trzeba jednak przekazać swoje obowiązki w ręce kogoś, kto się zajmie nimi porządnie. Ja traciłem wielu klientów przez to, że nie odpisywałem na maile, bo to nie było moim priorytetem. Moim priorytetem było zrobienie projektu i jego wytatuowanie. Decyzja ta stworzyła mi bardzo komfortową sytuację do pracy. Natomiast jego obowiązki wyklarowały się na zasadzie metody prób i błędów. Dostosowaliśmy wszystko do moich realiów, czyli częstego podróżowania, konwencji itp. Jestem mu mega wdzięczny, bo w wielu chwilach słabości to on był taką osobą, która mnie powstrzymywała na duchu, że studio idzie w dobrym kierunku. Cała ta historia tych wszystkich osób, które są zaangażowane w nie... Tam nie ma przypadkowości. Wierzę w to, że musiały się zdarzyć te interakcje, musiały zdarzyć się te sytuacje, że wpadaliśmy na siebie w danym momencie życia i teraz powiem Ci, że się wzruszyłem...

Łezka w oku wytarta, więc możemy rozmawiać dalej. Czy jest jakiś konwent, na którym nie zdobyłeś nagrody?

Tak naprawdę to pytanie mogłoby być adresowane do Ciebie, bo przebiłeś to wszystko, co mi się udało zrobić. Jest wiele konwentów, na których nie zdobyłem nagrody i już nie zdobędę, bo nie jest to już mój główny cel. Ten główny plan, który miałem to już wykonałem. Nagrody są potrzebne na samym początku do tego, żeby rozruszać się w tym świecie tatuażu, stać się rozpoznawalnym i później to sobie samo lecie. Fajne jest to, że na początku kariery one są mega motywujące dla samego Ciebie. Utwierdzasz się w przekonaniu, że to, co robisz jest właściwe, że idzie w dobrym kierunku, że Twoje prace się podobają.

Gdzie trzymasz te wszystkie wyróżnienia?

Oczywiście trzymam te nagrody w studiu, bo są one ukoronowaniem dla mnie tego wszystkiego. Najważniejszymi są te wszystkie Tatto Festowe, bo TattooFest był moją pierwszą konwencją, którą zrobiłem. W naszym kraju czuje się najlepiej a to jest moja ulubiona konwencja. Jedna z najwyższym poziomem, z jakim się spotkałem w świecie tatuażu. Poczynając od pierwszej konwencji przez trzynaście kolejnych przywoziłem z każdego TattooFest z nagrody i to dla mnie jest fajne osiągnięcie. One są najbardziej wyeksponowane w studiu, są dla mnie najważniejsze.

Smyku: Kiedy nastąpił ten moment, że stałeś się artystą pożądanym? Na jakim etapie to nastąpiło?

Faktycznie był taki moment i cechował się mega fajną sytuacją. Praktycznie od pierwszych konwencji w Krakowie okazało się, że zacząłem tatuować tatuuatorów. Ja dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, że tamten czas był już okresem internetu i poznawania wszystkich on-line. Niektórych znałem, niektórych poznawałem. Pamiętam jak kilka lat temu, w sylwestra policzyliśmy tych wytatuowanych przeze mnie tatuażystów i dojechaliśmy do liczby sześćdziesięciu, teraz jest prawdopodobnie ciut więcej. To jest dowód takiego uznania w śród artystów. Jednak nie uważam się za artystę, który jest pożądany. To, co reprezentuje od tej strony artystycznej jest bardzo niszowe i nie można tego nazwać popularnym tatuażem. Jestem raczej pożądanym artystą dla bardzo wąskiego grona odbiorców, z czego się bardzo cieszę.

Jakbyś scharakteryzował w takim razie to wąskie grono swoich odbiorców?

To są odbiorcy, którzy szukają czegoś wyjątkowego pod kontem plastyczno-artystycznym. Takiej alternatywy do tego mainstreamowego tatuowania. Moi klienci są bardzo podobni do siebie. To bardzo często niezależnejednostki, myślące po swojemu, samowystarczalne. Mamy wiele wspólnego na zupełnie innych płaszczyznach i może się podświadomie przyciągamy. Mam taką teorię, że mamy wspólny język, bo mamy otwarte głowy i lubimy nowe rzeczy i wyzwania. Jest wspólny mianownik tych wszystkich osób, które się u mnie tatuują. Mają chęć wyrażenie siebie przez tatuaż, który nie jest standardowy, który jest troszeczkę offowy i nieidący z prądem. Bardzo często chcą być zaskoczeni tym, co mam im zrobić, nie podają mi tematu, bardzo często nie ograniczają mnie w powierzchni tatuowanej a cena tatuażu jest ostatnim pytaniem i najmniej istotnym ze wszystkich. To jest fajny system, że ja nie do końca bazuje na pomyśle klienta, bo ten klient nie chcę mi nic narzucać. To nie jest tak, że idę do Tofiego i daje mu swobodę i jest super. Tylko idę do Tofiego zobaczyć, co on ma w głowie. Co on ma do przekazania, powiedzenia, w jaką stronę pójdzie, w jaką stylistykę. To jest zagadka jak ja zrealizuje kolejny temat.

Wyszedłeś po za ramy bycia tylko tatuażystą. Poza samym wytatuowaniem, tworzeniem projektów robisz projekty tematyczne np. TOFI Tattoo Experiment.

Eksperyment został zainspirowany przez pierwszą edycją Hot 16 Challenge. Pomyślałem sobie, że można by było analogicznie do tego stworzyć wspólny projekt tatuażystów z jednym tematem do interpretacji. Zaprosiłem wszystkich artystów tatuażu, których znałem z Polski do wspólnego stworzenia jednej pracy, najpierw na przestrzeni projektowej, później na skórze. Pomysł był zaskakujący i ludzie w niego mocno się zaangażowali. W ramach ostatniej 7 edycji eksperymentu, którą zrobiłem podczas pandemii na temat Doktora Plagi, powstało ok 100 projektów. Dla mnie jest to mega prywatny sukces i podoba mi się, że kolejny raz z innej perspektywy, mogę sobie zajrzeć komuś w ten jego artystyczny świat.

Prowadzisz również seminaria.

Seminaria to wiadomo, tak jak logika nakazuje, my zdobywaliśmy wiedzę i młode pokolenie też chce zdobywać wiedzę. Jeśli nie dostaną tej wiedzy od nas to, od kogo? Jest to naturalne następstwo tego wszystkiego i też dla wielu osób prowadzenie seminariów jest kolejnym sposobem na biznes. To jest kolejna dziedzina, która się rozbija na wiele czynników. Ja jestem nauczycielem z wykształcenia, więc mi jest łatwo skonstruować konspekt, usystematyzowany plan na podstawie, którego przedstawię jakiś obszar swojej wiedzy. Okazuje się kolejny raz, że ta wiedza plastyczna się przydaje w tatuażu. Metodyka jednego i drugiego jest bardzo podobna. Lubię robić seminaria tematyczne, być za nie odpowiedzialny i lubię jak wszystko merytorycznie trzyma się jednego mianownika. Bo jednak osoby, które przychodzą na to seminarium mają odczucie, że zostały kompleksowo obsłużone, bez żadnych niedociągnięć. To jest też kolejna rzecz, do której nie muszę się przymuszać. Robię to wszystko automatycznie i naturalnie i też tym żyję. Jest moim wkładem w branże tatuażu, takim, jakie poprzednie pokolenia dawały mi. Wystarczy to tylko kultywować a kto ma to robić jak nie my?. Mamy mocną ekipę, jesteśmy bardzo dobrzy w tym, co robimy, każdy jest wyspecjalizowany w czymś innym. Zebranie większej grupy słuchaczy na seminarium jest bardzo łatwe w Polsce. Ponieważ mamy wielu wspaniałych artystów, każdy cechujący się zupełnie czymś innym i naprawdę można przebierać w stylach, podejściu do tatuażu, bez względu na pokolenia, w których się znajdujemy. Tego typu projektów będzie na pewno więcej.

A na czym polega Twój nowy projekt 3D?

Cieszę się, że jestem na pozycji tego pioniera trójwymiarowego projektowania tatuażu w naszej branży. Ja nie muszę się na nikim wzorować. Siadam do kolejnego projektu i go realizuje na komputerze a potem go tatuuje. Jestem w swoim świecie, swoich koncepcji, które później urzeczywistniam ze współpracy z Klientem. To jest interakcja. Pytam, jaka forma, jaki kolor. Uwzględniam to i bardzo mi się podoba to, że idziemy obok tego głównego nurtu tatuażu. Dla mnie tym jest tatuaż, sposobem na to, żeby zaznaczyć tą swoją indywidualność.

Widać, że lubisz wyzwania i nie typowe pomysły…

Tak. Jednym z takich nietypowych pomysłów jest interpretacją loga Ink-Ognito przez wszystkich artystów, którzy przez te wszystkie lata istnienia odwiedzili studio. Nie pod kątem żadnej reklamy, a pod kątem tego, żeby się spotkać, celebrować kolejny rok tego, że to studio istnieje. Jest szansa, żeby się spotkać i wspólnie potatuaować.  Niestety to wszystko się kurczy. Coraz mniej nas jest w tym najbliższym gronie. Ludzie się usuwają w cień z najróżniejszych powodów, pobudek rodzinnych, zdrowotnych czy jakichkolwiek innych. Ekipa z mojego pokolenia nam się kruszy. Przychodził nowe pokolenie, które jest zaskoczone, że ja jeszcze tutaj jestem i coś robię.

No właśnie jak to odbierasz, bo w środowisku tatuatorskim, jeżeli pada pytanie, jakiego artystę cenią najbardziej za całą twórczość to najczęściej pada Twoje nazwisko. Jak się z tym czujesz?  Z tym byciem mentorem dla wielu tatuatorów.

Ja tego nie czuję, dlatego że to gdzieś indziej, nie przy mnie, pada to nazwisko. Ja nie jestem przy tym obecny.

Tofi i Smyku

Ale na pewno zdajesz sobie z tego sprawę, że tak właśnie jest. Nie wierzę, że nie.

Jednemu może imponować to, w jaki sposób są prowadzone seminaria a drugiemu wręcz odwrotnie, mogą się podobać tylko tatuaże, a trzeciemu tylko eksperyment. Schlebia mi to, ale też nie mogę powiedzieć, że jest to jakaś przypadkowość. To jest też wynik tego, że ja po prostu jestem ciągle aktywny. Nawet to, że pojechaliśmy razem na snowboard, to nie jest tak, że nie mieliśmy, co robić. Spotkaliśmy się tutaj, bo mamy wspólny plan realizacji tatuaży, fajnych kompozycji, możemy sobie tutaj nad nimi popracować. Mamy cały sprzęt do projektowania. Nie jesteśmy tutaj przypadkowo, przecinają nam się drogi. Sprytnie to jest wykombinowane, mamy praktycznie tydzień na to, żeby sobie obmyślić plan działania. To jest fascynujące. Nie wiem jak Ty, ale ja nie czuje żebym pracował. Po prostu, tak jak się spotykamy gdziekolwiek, to i tak rozmawiamy o tatuażu, o tych wszystkich naszych planach, przecinamy się na wszystkich kontynentach praktycznie.

Dokładnie tak. Bardzo miły tydzień przed nami, pełen aktywności artystycznej i sportowej. Zobaczymy, co z tego wyniknie, na pewno będzie grubo a potem znów porozmawiamy o tatuażach.

Tomasz Torfiński - Zobacz portfolio i zrób tatuaż
Tomasz Torfiński - tatuażysta z Rybnik. Portfolio tatuaży, wzorów, informacje kontaktowe.
Ink-Ognito - Zobacz portfolio i zrób tatuaż
Ink-Ognito - studio z Rybnik. Portfolio tatuaży, wzorów, informacje kontaktowe.

Tattooartist.pl

TattooArtist.pl to serwis skupiający najlepszych polskich tatuażystów. Podzielony jest na kategorie: tatuaż, wzór, tatuażysta i studio. Znajdziesz tu również wyrafinowane inspiracje i ciekawe treści.

Great! You've successfully subscribed.
Great! Next, complete checkout for full access.
Welcome back! You've successfully signed in.
Success! Your account is fully activated, you now have access to all content.