Opis
Moja droga do świata tatuażu była dość pokrętna i rozciągnięta w czasie jak guma. Myśle, że zaczęła się już wtedy jak za dzieciaka rysowanie i malowanie było dla mnie najbardziej atrakcyjną aktywnością, a ludzie z mojego otoczenia mnie do tego pchali. Mama przynosiła kilometry papieru, na którym malowałam hektary kwiatów gigantów, dziadek uczył mnie rysowania domków w perspektywie i uwielbiałam lepić z plasteliny małe zwierzaczki.
W gimnazjum dostawałam siódemki z ! za prace plastyczne i wtedy też Pani „Kredka” zaszczepiła we mnie myśl edukacji artystycznej - tak trafiłam do liceum plastycznego na kierunek rzeźbiarsko-architektoniczny „sztukatorstwo”. Tam zdecydowanie moje umiejętności rysunkowe i rzeźbiarskie zrobiły wielki progres. Sterty rysunków liści, akantów, portretów, postaci i martwych natur, lepienie w glinie i babranie się w gipsie nauczyły mnie też ciężkiej pracy i cierpliwości, by osiągnąć zaprojektowany efekt, który dawał satysfakcję.
Wtedy jeszcze myślałam bardziej o studiowaniu architektury, jednak po praktykach szkolnych zakochałam się w zawodzie konserwatora zabytków i to stało się moim celem. Od tamtej pory w każde wakacje pracowałam na elewacjach lub wnętrzach kościołów i kamienic, a w pracowniach konserwatorskich odnawiałam drewniane ołtarze. Studiowałam rok w Toruniu, a na kolejne 5 lat przeniosłam się na ASP w Krakowie. Tam ukończyłam kierunek konserwacji dzieł sztuki ze specjalizacją rzeźby kamiennej i drewnianej. W trakcie studiów moje życie kręciło się wokół zabytków i ciężkiej pracy na rusztowaniu. Miałam okazje pracować na Wawelu i w wielu innych ciekawych zabytkowych obiektach.
Po obronie natomiast zaczęłam prace w Muzeum Auschwitz jako nadzór konserwatorski przy remontach i inwestycjach muzealnych i stałam na straży substancji zabytkowej. Tam jednak moja działalność artystyczna nieco została uśpiona. Mimo wyjazdów na miesięczne urlopy do pracy przy obiektach i malowania obrazów na zamowienie, miałam jakiś niedosyt.
.. i zaczęło się od Dziary..
- kumpla, który - jak się łatwo domyślić - dziarał. Podczas jednego z naszych spotkań wręczył mi maszynkę do ręki i wydrukował wzór, bo stwierdził, że jeśli umiem rysować to może będę umiała dobrze dziarać. I nawet nie spodziewałam się, że ta technika tak mi się spodoba - wkręciłam się już po tej pierwszej róży, z której byłam niesamowicie dumna. Już zaczynałam wyobrażać sobie siebie jako tatuatorkę i zakupiłam podstawowe materiały, żeby móc ćwiczyć na sztucznej skórze. Kilka wzorków udało się wykonać, ale sytuacja życiowa - rozwód i wiele przeprowadzek nie pomagało mi w systematyczności ćwiczeń. Tatuowanie odeszło na dalszy plan pozostając w strefie marzeń. Pandemia i zamknięcie w domu odnowiło tą miłość, a na poważnie zaczęłam myśleć o dziaraniu dopiero za namową drugiego męża, kiedy byłam w ciąży i miałam dużo wolnego czasu. Tak - dokładnie dopiero wtedy kupiłam odpowiednią dla siebie maszynkę umówiłam się z Dziarą na pierwszy tatuaż oczywiście na nim i na nowo się w tym zakochałam. Kolejne „ofiary” jakoś łatwo się napatoczyły, ale znów tylko na chwile, bo urodziłam mojego synusia i musiałam się nim zająć. Pod koniec urlopu macierzyńskiego dostałam w prezencie od męża bilet na konferencje tatuatorską we Wrocławiu - naładowana wiedzą i zainspirowana najlepszymi polskimi artystami znów nabrałam ogromnej ochoty na realizacje tego celu.
Jednak.. jak tu rzucić się na licho płatne praktyki w studiu tatuażu jak w domu maleńki dzidziuś, a rezygnacja z bezpiecznego etatu wydawała się sporym szaleństwem. Postawiłam na indywidualne szkolenie się u znajomych osób z ogromnym doświadczeniem oraz zorganizowanie sobie przestrzeni, gdzie będę mogła pracować. W końcu zaczęło się wszystko składać, kiedy mąż szukał nowego lokalu na swoje studio fotograficzne. Nieśmiale wtedy zaproponowałam, żeby jakiś kąt był przeznaczony dla mnie. I tak wynajęliśmy wspólnie lokal podzielony na dwie części. Remont robiliśmy własnymi rękami po nocach, kiedy synuś spał.
To miała być mała przestrzeń przeznaczona na weekendowe dziarki - nazwana wtedy górnolotnie studiem. Zmniejszyłam etat w pracy i w wolne dni umawiałam się z chętnymi znajomymi, jednak szybko zaczęli się zgłaszać również znajomi znajomych i coraz więcej osób przychodziło z polecenia. Myśle, że doceniali to jak przykładałam się do projektu dostosowanego do nich i z konserwatorską precyzją starałam się wykończyć każdy tatuaż. Traktowałam je jak swoje małe dzieła sztuki, a do domu wracałam nabuzowana endorfinami. Kiedy zaczęło się robić ciasno w kalendarzu i coraz mniej byłam w domu postanowiłam rzucić etat i poświecić się w 100% tatuowaniu. Wiem, że wiele osób uważa to za niestosowne, że otworzyłam swoje studio bez praktyk w innym studiu, jednak nie miałam 20 lat tylko 35 i już trochę więcej zobowiązań, by to wszystko rzucić. Wolałam przygotować czystą, bezpieczną przestrzeń dla moich klientów, zamiast kanapy w salonie. Ciągle inwestuje w szkolenia, by pogłębiać swoją wiedzę i umiejętności. Zgłosiłam się też do konkursu Tattoo Chmapionship, bo zakładałam, że to konkurs również dla mniej zaawansowanych, ale biorąc udział w pierwszej edycji zrozumiałam, że moje umiejętności były jeszcze za słabe w porównaniu z innymi uczestnikami. Potraktowałam to jednak jako cenne doświadczenie i wartościowe szkolenie. Teraz czuje się spełniona i mam pracę, która jest przyjemnością. Mam okazje wykorzystywać swoje umiejętności plastyczne i wieloletnią praktykę konserwatorską, która ujawnia się szczególnie w moich wzorach mikrorealistycznych - uwielbiam dopracowywanie szczegółów i pomimo bardzo wolnego tempa pracy, moi klienci doceniają efekt końcowy wracając po kolejne tatuaże - co jest dla mnie najlepszą nagrodą. Mimo późnego odnalezienia swojej drogi i wielu przeciwności dotarłam do celu, który daje mi wiele radości i spełnienia, a to chyba najważniejsze w życiu.
Style: Realizm
Czas trwania: 1 sesja
778 dni temu